wtorek, 4 kwietnia 2017

Paweł Zarzeczny - One Man Show

Niektórzy ludzie zdobywają uznanie już za życia, inni czekają na docenienie dopiero po śmierci. Paweł Zarzeczny był znaną postacią w świecie dziennikarstwa sportowego, ale wydaje mi się, że nie do końca docenioną i nie do końca spełnioną. Wyróżniała go ponadprzeciętna inteligencja, bezkompromisowość w prezentowaniu ciekawych i często kontrowersyjnych opinii. Był niesamowicie oczytany, przeżył wiele i potrafił to wszystko ciekawie sprzedać czytelnikom w swoich artykułach. Najczęściej pisywał o sporcie, ale potrafił napisać na prawie każdy temat. Czasami oczywiście lekko koloryzował, przejaskrawiał pewne rzeczy, ale dzięki temu nigdy nie było nudno. Publikował w Piłce Nożnej, Przeglądzie Sportowym, Dzienniku, Super Ekspresie i pewnie jeszcze w wielu innych gazetach. Ostatnio miał swoją rubrykę na weszlo.com, gdzie nagrywał na youtube również audycję One Man Show. Chociaż powyższe CV robi wrażenie, niekoniecznie rekruter spojrzałby na nie łaskawym okiem. Tak jak pracował w wielu redakcjach, tak szybko był z nich również wyrzucany. Przeszkodą był jego charakter, zachowanie, nałogi i tym podobne rzeczy. Przez to w ostatnich latach był jednak trochę na uboczu, a karierę robili ludzie mniej uzdolnieni, piszący nic nieznaczące banały. Nie przeszkadzało mu to do samego końca pisać ciekawe teksty, które czytałem i audycje, które oglądałem. Teraz po śmierci, kwestie relacji międzyludzkich odchodzą w niepamięć, a pozostaje morze genialnych tekstów, przez pryzmat których Zarzeczny powinien być oceniany. Z takich bardziej charakterystycznych tekstów/wypowiedzi, to bardzo zapadły mi w pamięć poniższe:


Wiosna 2011 r. - Adam Małysz kończy karierę. Włodzimierz Szaranowicz płacze na wizji, gazety wznoszą peany na cześć Orła z Wisły, gdyby były akurat wybory prezydenckie z pewnością mógłby liczyć na wiele głosów. W takich okolicznościach Zarzeczny pisze w felietonie dla Polski The Times, że Małysz był co najwyżej... przeciętny. Nie zdobył w końcu olimpijskiego złota, nie ma wielu rekordów skoczni, ani rekordu w długości skoków. Tekst pomimo dość prowokującej tezy był w istocie pochwałą samego Małysza jako człowieka skromnego, który osiągnął wielkie rzeczy i powinien być wzorem dla wszystkich Polaków. Takiego jednak "opluwania" mistrza wielu nie mogło znieść i pod tekstem pojawiło się wiele komentarzy obrażających autora. Przy okazji zobaczcie ile minusów znajduje się pod poniższym filmem, który także "obraża" Małysza :)


Podobnie było w 2001 r. po awansie Polaków na mistrzostwa świata w Korei i Japonii po 16 latach przerwy. Wszędzie euforia, Jerzy Engel triumfuje swoim futbolem "na tak", polscy piłkarze w końcu zyskują wizerunek gwiazd, a nie wiecznych nieudaczników. I wtedy Zarzeczny inspirując się Pulp Fiction pisze: "Panowie, to jeszcze nie czas na lizanie się po fiutach. Narazie osiągnęliśmy tyle samo co Senegal, liczą się zwycięscy, a nie uczestnicy". Miałem wówczas 13 lat, byłem na wygranym meczu z Norwegią decydującym o awansie, a ten człowiek w moim odczuciu niszczył pozytywną atmosferę wokół reprezentacji. Kompromitacja reprezentacji na mundialu pozwoliła mi jednak później (na szczęście) inaczej spojrzeć na tamte słowa, a tym bardziej docenić bardziej Zarzecznego, który napisał niepopularną i mądrą opinię w tym całym zalewie euforii.


No i na koniec perełka, po wygranym meczu Polska-Niemcy Zarzeczny płacze na wizji ze wzruszenia. - Lepszego prezentu na 25-lecie wolnej Polski nie mogliśmy sobie wymarzyć.

Tak charakterystycznych dziennikarzy nie ma w Polsce zbyt wiele, dlatego warto doceniać ich dopóki chodzą po tym świecie. Nie załapałem się już na Janusza Atlasa, cieszę się, że mogłem zapoznać się z tekstami Pawła Zarzecznego.


Najczęstszy komentarz na weszlo.com w poniedziałkowe przedpołudnie, gdy Zarzeczny jeszcze nie opublikował swojego felietonu. Może i chamskie, ale zarezerwowane tylko dla najlepszych.
 

0 komentarze:

Prześlij komentarz