środa, 5 października 2016

Polska mniejszych miast. Miasto Achipelag - Filip Springer

Było sobie kiedyś 49 województw...


 
Do poprzedniego podziału administracyjnego Polski odczuwam pewien sentyment. W dzieciństwie często układałem drewniane puzzle, które składały się z 49 kawałków o kształtach ówczesnych województw. Zabawa polegała na ułożeniu każdego województwa w odpowiednim miejscu na planszy Polski. Tym sposobem bardzo łatwo można było nauczyć się nie tylko nazw miast, ale też tego w którym miejscu na mapie się znajdują. W ten sposób dowiedziałem się o Siedlcach, Pile, Koszalinie, Łomży i wielu polskich miastach.

W Koszalinie na potrzeby centralnych dożynek wybudowano szeroką arterię (burząc przy tym kamienice na starym mieście), która niczym rzeka podzieliła miasto na pół.

W 1999 r. weszła w życie reforma administracyjna i liczba województw została ograniczona do 16. Wiązało się to przede wszystkim z koniecznością efektywnego zarządzania środkami finansowymi, w tym środkami unijnymi, które zaczynały powoli płynąć do Polski szerokim strumieniem. Wiadomo, że jak w życiu, duży może więcej. Powstanie dużych jednostek miało zagwarantować niższe koszty, lepsze zarządzanie i efektywną konkurencję z innymi euroregionami. To, czy faktycznie udało zrealizować się cele reformy to materiał na szerszą dyskusję. Niewątpliwie jednak kilkadziesiąt polskich miast, będących dotychczas "na świeczniku" zostało w wyniku reformy zdegradowanych do roli miast powiatowych. Żaden dzieciak nie dostanie już w szkole 2, gdy nie będzie wiedział, gdzie leży Ciechanów albo Jelenia Góra. Czy poza utratą prestiżu byłych miast wojewódzkich coś jeszcze się zmieniło? Jeżeli tak to na lepsze, czy na gorsze?

Na to pytanie starał się odpowiedzieć Filip Springer w swojej nowej książce Miasto Archipelag. Jeżeli są autorzy, których książki kupuję w ciemno, bo wiem, że będą trzymały określony poziom, to Filip Springer właśnie się do takich zalicza. Podejmuje tematy, które rzadko wzbudzają powszechne zainteresowanie (chociażby estetyka przestrzeni publicznej, realia mieszkaniowe w Polsce, zaginione miasto na Dolnym Śląsku), a przy tym pisze o nich jak nikt inny. Styl Springera to trochę rzetelnego reportażu, trochę grzebania w przeszłości, a czasem nawet trochę poezji. Autor prezentuje swój punkt widzenia, ale nie próbuje go nikomu narzucać. Stawia pytania, na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Podobały mi się jego poprzednie książki: Miedzianka, Wanna z kolumnadą, 13 pięter, dlatego nie zastanawiałem się i szybko zakupiłem także Miasto Archipelag.

Miasto Archipelag zostało napisane jako zwieńczenie większego projektu, którego postępy można było śledzić na stronie http://miastoarchipelag.pl/blog/o-projekcie/, na Facebooku, w tygodniku Polityka i w Polskim Radiu Trójka. Do pisania zostali zaangażowani również mieszkańcy z miast archipelagu, którzy na portalu Flipboard pod linkiem: https://flipboard.com/@miastoarchi65fm/miasto-archipelag---magazyn-nmomteouz w dalszym ciągu publikują artykuły. Rozmach projektu robi wrażenie. Filip Springer przez wiele miesięcy jeździł po Polsce i odwiedził każde z byłych 32 miast wojewódzkich, od Koszalina na pólnocy, do Krosna na południu. Rozmawiał ze zwykłymi mieszkańcami, z władzami, z lokalnymi przedsiębiorcami i działaczami. Zrobił przy tym setki zdjęć (niestety na czytniku e-book'ów nie mogłem ich podziwiać w pełnej okazałości).

Dworzec PKP w Sieradzu

Jaki obraz miast archipelagu wyłania się z tej podróży? Ciężko o jednoznaczne wnioski, bo każde miasto stanowi tak jakby odrębną "wyspę", a łączy je jedynie status dawnej stolicy województwa (stąd archipelag i miasta archipelagu). Generalnie jednak jest sporo powodów do narzekań. W większości z tych miast mieszkańców szybko ubywa, a nie przybywa. To miasta ludzi młodych, a raczej zbyt młodych, aby mogli z nich jeszcze wyjechać i starych, którzy nie chcą się już nigdzie przeprowadzać. Szczęście gdy leżą na tyle blisko dużych miast, że mogą robić za "sypialnie" dla osób dojeżdżających tam codziennie do pracy. W pozostałych byłych miastach wojewódzkich bezrobocie i brak perspektyw to chleb powszedni. Niewiele przy tym się dzieje. Do rangi rozrywki urasta chodzenie po sklepach w galerii handlowej, czy hamburger w McDonaldzie. To wszystko powoduje ogólne zniechęcenie i marazm wśród mieszkańców. W większości miast archipelagu występuje tęsknota za starymi, dobrymi czasami, gdy istniały zakłady dające ludziom pracę. Wiele nie wytrzymało konkurencji i pozostały po nich jedynie puste hale, czy zalane wyrobiska. Źródeł nieszczęścia mieszkańcy dopatrują się różnych. Jedni oskarżają władze centralne, które zapomniały o prowincji, inni władze lokalne, będące częścią kliki dbającej tylko o swoje interesy. Czasami zła passa była spowodowana wojną lub innymi wydarzeniami z przeszłości. Właściwie w każdym mieście znajdziemy "demona", który siedzi gdzieś ukryty i z którym wciąż trzeba się zmagać.
 
Zła passa Radomia zaczęła się od strajków w 1976 r., po których władza próbowała przedstawić mieszkańców miasta jako buntowników i warchołów.
Obok takich smutnych obrazków występują małe promyki nadziei. To przede wszystkim mieszkańcy, którzy chcą coś zmienić i sprawić, by miasto stało się lepszym miejscem do życia. Zakładają swoje firmy, grupy artystyczne, działają w organizacjach entuzjastów miejskich. Często są to ludzie, którzy mogliby spokojnie robić karierę w Warszawie, albo innym dużym mieście, ale zdecydowali się na pozostanie lub powrót w rodzinne strony. W rozmowach ze swoimi znajomymi, którzy wyjechali, muszą nieraz tłumaczyć się, że mieszkając w mieście archipelagu nie przegrali życia. Z ich opowiadań można się dowiedzieć, że życie w mniejszym mieście ma też swoje plusy i można doświadczyć pozytywnych rzeczy, o które trudno w większym mieście. Po przeczytaniu rozdziałów o działalności tych ludzi, wydaje mi się, że najwięcej można osiągnąć właśnie przez zarażenie pozytywną energią i dumą z bycia mieszkańcem danego miasta.

Jeden z przykładów działalności grupy Stforky w Zamościu.

Miasto Archipelag stało się doskonałą okazją, aby pokazać, że mniejsze miasta w Polsce również istnieją. Życie toczy się nie tylko w Warszawie i innych dużych miastach, co wiele środków masowego przekazu zdaje się pomijać. W książce każde z byłych 32 miast wojewódzkich dostaje swoje 5 minut. Nawet jeżeli to tylko wpadnięcie "przejazdem" to nic nie stoi na przeszkodzie żeby wybrać się tam kiedyś na dłużej. Ja zacznę pewnie od najbliższych - Chełma i Zamościa, ale mam nadzieję, że i do Suwałk również kiedyś zawitam :)


Źródła zdjęć:
1. wikipedia.org
2. youtube.com
3. własne
4. spk.parkilodzkie.pl
5. www.radom24.pl
6. www.tygodnikzamojski.pl 


0 komentarze:

Prześlij komentarz