W tamtym roku byłem w Bieszczadach w miejscowości Jabłonka, która dla zwolenników dekomunizacji z pewnością powinna być solą w oku. W samym "centrum" osady stoi wielki pomnik generała Karola "Waltera" Świerczewskiego, którego część może kojarzyć ze starego, zielonego banknotu 50 złotych. Wprawdzie czasy świetności pomnik z pewnością ma za sobą, ale leżały pod nim kwiaty i znicze, ktoś musi więc się nim zajmować. Generał przez wiele lat był wykorzystywany w propagandzie PRL jako wzór polskiego patrioty, żołnierza i bohatera. Pisał o nim sam Ernest Hemingway w powieści "Komu bije dzwon", opierając na jego biografii postać generała Golza, jednego z dowódców międzynarodowej brygady walczącej w wojnie domowej w Hiszpanii po stronie wojsk republikańskich. Zginął w 1947 r. w potyczce z wojskami UPA.
Dzisiaj można napisać zgodnie z prawdą, że Walter był radzieckim agentem NKWD, który realizował przede wszystkim rozkazy Stalina. Przy tym w czasie II Wojny Światowej był miernym, niekompetentnym dowódcą, który po pijanemu wydawał rozkazy, przez które masowo ginęli jego żołnierze. Dlaczego więc taki pomnik takiego człowieka dalej stoi dumnie w sercu Bieszczad? Na to pytanie próbował odpowiedzieć mi sprzedawca pamiątek, którego spotkałem w Jabłonce. Był kwiecień albo maj, turystów praktycznie nie było, więc pan mógł poświęcić mi parę chwil. Dowiedziałem się dzięki temu paru ciekawych rzeczy na temat historii tych ziemi.
Domki, w których się zatrzymaliśmy w Jabłonce |
Pierwszym powodem ciągłej popularności Waltera w Jabłonce jest rozpoznawalność. Generał był jaki był, ale nikt nie zaprzeczy, ze zapisał się (mniej lub bardziej pozytywnie) w polskiej historii. Czy ktokolwiek kojarzyłby Jabłonkę gdyby nie to, że zginął tam Świerczewski? Czy w Jabłonce jest jakakolwiek atrakcja poza wielkim pomnikiem? Raczej nie, dzięki postaci Waltera ludzie mogą często w ogóle zlokalizować Jabłonkę na mapie. Druga sprawa to walki z partyzantką w UPA. Przy wszystkich negatywnych rzeczach jakie można powiedzieć o generale, zginął w walce z wrogiem, który terroryzował okolicę, zabijał ludzi, palił wsie. W takiej sytuacji nawet diabeł może zostać bohaterem jeżeli pomoże w walce z jeszcze gorszym czartem. Po trzecie w grę wchodzi zwykły sentyment. Starsi ludzie pamiętają czasy młodości, kiedy coś się działo i nie chcą teraz niszczyć tego w imię jakichś górnolotnych idei.
Solina przed zalaniem |
Tak jak nietypowe może być postrzeganie w tamtych stronach generała Świerczewskiego, tak niezwykła i ciekawa jest historia Bieszczad po II Wojnie Światowej. Chociaż ten region od zawsze był uważany za trochę dziki, tak po 1945 r. faktycznie stał się "polskim dzikim zachodem". W ramach Akcji Wisła wysiedlono stąd wielu autochtonów - Ukraińców i Łemków, na ich miejsce sprowadzając ludzi z całej Polski. Jak pokazała historia "Ziemi Odzyskanych" nie jest łatwo zintegrować nowych mieszkańców w miejscu, gdzie od wielu lat istniała inna kultura. Na początku zawsze jest chaos i zniszczenie, dopiero po jakimś czasie pojawia się akceptacja dla odmienności i budowanie lepszej przyszłości.
Solina dzisiaj |
Powiedzenie "a może by tak wszystko rzucić i wyjechać w Bieszczady" nie wzięło się z przypadku. Region przez wiele lat był całkowicie dziki i opuszczony, w wielu miejscach cywilizacja dotarła bardzo późno. Niewątpliwie więc jest to dobre miejsce dla ludzi, którzy chcą uciec od zgiełku miasta i presji życia. Ponadto do zagospodarowania Bieszczad władze PRL ściągały wielu ludzi z całego kraju. Nieważne kim kto był, wyrzutkiem, robotnikiem, inteligentem, każda para rąk była potrzebna do pracy. Jeżeli ktoś chciał zarobić trochę pieniędzy, a przy okazji zacząć wszystko od nowa, Bieszczady witały takiego człowieka z otwartymi ramionami.
Wiele ciekawych historii takich ludzi "pionierów" opowiada książka Bieszczady w PRL-u. Kupiłem ją od tego sprzedawcy, gdyż chciałem mieć jakąś pamiątkę po pobycie w Jabłonce. Parę miesięcy przeleżała na półce, ale w końcu się do niej zabrałem. Książka zawiera m. in. historię Soliny przez zalaniem wsi i utworzeniem zapory wodnej, budowę i funkcjonowanie rządowych ośrodków wypoczynkowych, gdzie na polowania na jelenie, żubry i niedźwiedzie przyjeżdżali przywódcy z całego świata (Josip Broz Tito, Leonid Brezniew, książe Iranu), niszczenie cerkwi, cmentarzy greko-katolickich, zmienianie nazw miejscowości na "polskie". Ciekawy był również rozdział o pułkowniku Kazimierzu Doskoczyńskim, zarządcy miejscowych ośrodków wypoczynkowych, którego historia pokazuje, ze w komunizmie wszyscy są równi, ale niektórzy są równiejsi.
To była ciekawa lektura, więc tym bardziej cieszy mnie, że istnieje jeszcze część II i III. Zakupię je przy okazji kolejnej wizyty w Bieszczadach.
Zdjęcia:
1. jerzytaton.pl
2. domkijablonki.infoturystyka.pl
3. veturo.pl
4. naszebieszczady.com
5. empik.com