Któregoś letniego dnia 2014 r. dobrałem się do książki Stulecie chirurgów Jurgena Thorwalda. Czyta się jednym tchem i jest znakomitym materiałem do przemyśleń. Zrobiłem nawet prezentację na ten temat na zajęciach z retoryki, której wysłuchali koledzy i koleżanki z aplikacji. Tematem książki jest postęp medycyny i chirurgii jaki dokonał się na świecie w XIX wieku. Głównymi bohaterami są lekarze, którzy gromili utarte od wieków mity i przeprowadzali pionierskie zabiegi, których nie podejmował się wcześniej nikt inny. Ryzykowali przy tym nie tylko swoją pozycją zawodową, ale czasami również własnym zdrowiem i życiem. Wielu zostało docenionych dopiero po śmierci, wielu niestety wciąż nie istnieje w powszechnej świadomości. Większość wie, kto wynalazł telefon albo żarówkę, ale niewielu zna odkrywcę znieczulenia ogólnego, twórcę nowoczesnej antyseptyki lub pioniera operacji na sercu.
Pamiętacie tę grę? :) |
Postanowiłem się nieco zabawić i napisać historyjkę inspirowaną Stuleciem chirurgów, która dzieje się w 2016 r., ale stan medycyny nie ruszył się o milimetr od 200 lat. Takie "co by było gdyby" :) Wyobraź sobie...
... zwykły, upalny, sierpniowy dzień. Hanna, młoda kobieta około trzydziestki, właśnie wybierała się na operację do szpitala. Codziennie strasznie cierpiała i bez wycięcia guza z brzucha nie przeżyje więcej niż parę tygodni. Na szczęście w miejscowym szpitalu pracuje pewien chirurg, który zgodził się przeprowadzić operację. Cała rodzina zebrała się, aby pożegnać Hankę. Trójka jej dzieci rozpłakała się, mąż czule przytulił żonę na pożegnanie. Babcia także zaczęła lamentować. Nic dziwnego, stamtąd mało kto wraca. Sąsiedzi przyglądali się całej sytuacji zaciekawieni, a jednocześnie zdziwieni. Nierzadkie są komentarze „po co? przecież na każdego przyjdzie pora". Hanna wsiadła jednak do taksówki i odjechała.
Szpital czuć było z daleka. Mdły zapach ciał, krwi i cholera wie czego jeszcze roznosił się po okolicy.
– Dalej nie jadę, rozumie Pani? Wysadzę Panią tutaj – powiedział taksówkarz.
Mercedes zatrzymał się, Hanna zapłaciła za kurs i wysiadła. Z wielkim trudem przeszła pozostałą drogę do szpitala. Zapach już nie był tak wyraźny, jej nos zaczynał się przyzwyczajać.
Czekając w izbie przyjęć, Hanna przyglądała się codziennej, szpitalnej rutynie. Co chwilę przechodzili lekarze w zakrwawionych, skórzanych płaszczach, którzy nieśli jakieś ostrza, obcęgi i szpikulce. Hanna podobne widziała parę lat temu w muzeum tortur, gdzie wybrała się na randkę z mężem.
- W życiu bym nie pomyślała, że gdzieś jeszcze się takich używa – powiedziała do siebie w myślach.
Przejechało w międzyczasie przejechało parę osób na wózkach inwalidzkich, ale znacznie częściej mijali ją pracownicy szpitala, którzy wynosili na noszach ciała owinięte plastikowym workiem. Hanna poczuła strach, ale po kilku minutach doszła do siebie. Przypomniała sobie po co tutaj przyszła (w dodatku z własnej woli). Dzieci nie mogą bez niej żyć, podobnie jak mąż, który choć miał wiele zalet, to jednak w domu był ostatnią sierotą. W końcu po paru godzinach znalazło się dla niej łóżko. Termin operacji został wyznaczony na następny dzień.
W szpitalu dzień jak co dzień |
W końcu nadszedł ten dzień. Rano radca prawny reprezentujący szpital dał Hance do podpisu 5 różnych oświadczeń. Na każdym dokumencie podpisało się dodatkowo 3 świadków. Treść wszystkich była mniej więcej taka sama: „Zgadzam się świadomie i dobrowolnie na przeprowadzenie zabiegu operacyjnego, polegającego na (tutaj szczegółowy opis zabiegu). W związku z powyższym zwalniam szpital od wszelkiej odpowiedzialności majątkowej w przypadku zgonu lub pogorszenia stanu zdrowia, będących następstwem przeprowadzonej operacji.” Radca prawny nabrał jeszcze wątpliwości, czy oświadczenia nie powinny być przypadkiem złożone w formie aktu notarialnego.
Takie oświadczenia, nazywane przez prawników "dupokrytkami", podpisane w innej niż wymaganej przez ustawę formie byłyby nieważne. To naraziłoby szpital na wielkie straty, radcę zaś na postępowanie dyscyplinarne. Naturalnie opóźniłoby to również termin operacji. Za żadne skarby świata w tej małej mieścinie nie znajdzie się notariusz, który przyjdzie w takie okropne miejsce. Jeden z aplikantów radcowskich wyciągnął laptopa i gorączkowo zaczął sprawdzał w Lexie treść ustawy o świadczeniu usług medycznych. Radca co chwilę poganiał aplikanta, aby znalazł właściwy przepis, a laptop jak na złość co chwilę się zawieszał. Po 5 minutach gorączkowych poszukiwań aplikant powiedział swojemu patronowi, że wszystko gra. Pielęgniarki zaprosiły Hankę na salę operacyjną. Poloneza.., wróć, operację czas zacząć!
Kolejna część już jutro :)
0 komentarze:
Prześlij komentarz