sobota, 18 marca 2017

Rzeźnia numer pięć - Kurt Vonnegut

Czy da się wymieszać antywojenne przesłanie, tragizm, humor i groteskę w jednym dziele? Albo wymieszać realia z II Wojny Światowej z science-fiction? Oczywiście, że jest to możliwe, pod warunkiem, że weźmie się za to Kurt Vonnegut. Nie znałem wcześniej żadnej jego powieści, ale jego autora owszem. Czytałem z nim kiedyś wywiad w Dużym Formacie i zrobił na mnie dobre wrażenie. Dodatkowo wszelkie jego powieści są wysoko we wszelakich rankingach na najważniejsze książki XX wieku. Pomyślałem więc, że zobaczymy jak to jest z jego twórczością. Pisarz genialny, czy przereklamowany? Na pierwszy ogień poszła Rzeźnia numer pięć.

Zaintrygował mnie opis fabuły, który brzmiał mniej więcej: "Główny bohater dostaje się do niewoli niemieckiej w czasie II WŚ i przeżywa bombardowanie Drezna, w którym ginie ponad 100 tys. ludzi.". Dodajmy jeszcze, że książka jest przedstawiana jako "antywojenna", mamy piękny przykład braku oryginalności i pacyfistycznego biadolenia. Wszystko to jednak okazało się nieprawdą. Drezna i całego bombardowania mamy tyle co kot napłakał, a antywojenność nie polega na prezentowaniu śmierci, okrucieństwa i tragedii. Autor nie pozostawia złudzeń, że wojny były, są i będą, a najbardziej będą cierpieć w nich niewinni. Dlatego nie ma co przywiązywać się łańcuchami w ramach protestów, ale też nie powinno się doszukiwać w wojnie jakiejś sprawiedliwości, czy męskiej przygody.
Po prostu:

"Zdarza się."

Najbardziej znany i najczęściej pojawiający się cytat z Rzeźni numer pięć. Zdarzają się narodziny, wypadki, śmierć, okrucieństwa na wojnie. Cóż pozostaje człowiekowi, który tego wszystkiego doświadczy i chce żyć we względnym ładzie psychicznym? Niewątpliwie przydatne okazuje się nabranie do tego odpowiedniego dystansu. Coś się dzieje, coś się kończy, coś się zaczyna. Teoria pochodząca od kosmitów Tralfamadorian, których wprowadzenie do fabuły pozwala spojrzeć na sprawę z innej perspektywy. Książka ma bohatera, Billy Pilgrima, który ma zdolność skakania sobie po różnych etapach swojego życia. Tworzy to zupełnie nowe możliwości przy prowadzeniu akcji i niewątpliwie jest zgodne z teorią Tralfamadorian o nielinearnej ciągłości czasu. Niezwykle ciekawe jest czytać jak bohater na jednej stronie znajduje się w obozie koncentracyjnym w Dachau w 1944, a stronę dalej leży we własnym łóżku w 1957.

W książce znajdzie się dużo czarnego humoru, na co pozwala też konwencja narzucona teorią kosmitów. Tym samym o tragicznych wydarzeniach autor opowiada nadzwyczaj lekko i z dystansem. Nie każdemu to musi odpowiadać, ale Vonnegut jako uczestnik wydarzeń II WŚ, miał pełne prawo odnieść się do przeżytych wydarzeń tak jak chciał.

Ostatecznie Rzeźnia numer pięć zrobiła na mnie całkiem dobre wrażenie. Może nie zacznę od razu wychwalać Vonneguta pod niebiosa, ale zaczynam powoli rozumieć co jego książki robią na tych wszystkich listach wszech czasów. Wystarczy, aby zabrać się kiedyś za jego kolejne pozycje.