niedziela, 9 kwietnia 2017

Bieszczady w PRL-u - Krzysztof Potaczała

W tamtym roku byłem w Bieszczadach w miejscowości Jabłonka, która dla zwolenników dekomunizacji z pewnością powinna być solą w oku. W samym "centrum" osady stoi wielki pomnik generała Karola "Waltera" Świerczewskiego, którego część może kojarzyć ze starego, zielonego banknotu 50 złotych. Wprawdzie czasy świetności pomnik z pewnością ma za sobą, ale leżały pod nim kwiaty i znicze, ktoś musi więc się nim zajmować. Generał przez wiele lat był wykorzystywany w propagandzie PRL jako wzór polskiego patrioty, żołnierza i bohatera. Pisał o nim sam Ernest Hemingway w powieści "Komu bije dzwon", opierając na jego biografii postać generała Golza, jednego z dowódców międzynarodowej brygady walczącej w wojnie domowej w Hiszpanii po stronie wojsk republikańskich. Zginął w 1947 r. w potyczce z wojskami UPA.
 

Dzisiaj można napisać zgodnie z prawdą, że Walter był radzieckim agentem NKWD, który realizował przede wszystkim rozkazy Stalina. Przy tym w czasie II Wojny Światowej był miernym, niekompetentnym dowódcą, który po pijanemu wydawał rozkazy, przez które masowo ginęli jego żołnierze. Dlaczego więc taki pomnik takiego człowieka dalej stoi dumnie w sercu Bieszczad? Na to pytanie próbował odpowiedzieć mi sprzedawca pamiątek, którego spotkałem w Jabłonce. Był kwiecień albo maj, turystów praktycznie nie było, więc pan mógł poświęcić mi parę chwil. Dowiedziałem się dzięki temu paru ciekawych rzeczy na temat historii tych ziemi.
 
Domki, w których się zatrzymaliśmy w Jabłonce
Pierwszym powodem ciągłej popularności Waltera w Jabłonce jest rozpoznawalność. Generał był jaki był, ale nikt nie zaprzeczy, ze zapisał się (mniej lub bardziej pozytywnie) w polskiej historii. Czy ktokolwiek kojarzyłby Jabłonkę gdyby nie to, że zginął tam Świerczewski? Czy w Jabłonce jest jakakolwiek atrakcja poza wielkim pomnikiem? Raczej nie, dzięki postaci Waltera ludzie mogą często w ogóle zlokalizować Jabłonkę na mapie. Druga sprawa to walki z partyzantką w UPA. Przy wszystkich negatywnych rzeczach jakie można powiedzieć o generale, zginął w walce z wrogiem, który terroryzował okolicę, zabijał ludzi, palił wsie. W takiej sytuacji nawet diabeł może zostać bohaterem jeżeli pomoże w walce z jeszcze gorszym czartem. Po trzecie w grę wchodzi zwykły sentyment. Starsi ludzie pamiętają czasy młodości, kiedy coś się działo i nie chcą teraz niszczyć tego w imię jakichś górnolotnych idei.

Solina przed zalaniem
Tak jak nietypowe może być postrzeganie w tamtych stronach generała Świerczewskiego, tak niezwykła i ciekawa jest historia Bieszczad po II Wojnie Światowej. Chociaż ten region od zawsze był uważany za trochę dziki, tak po 1945 r. faktycznie stał się "polskim dzikim zachodem". W ramach Akcji Wisła wysiedlono stąd wielu autochtonów - Ukraińców i Łemków, na ich miejsce sprowadzając ludzi z całej Polski. Jak pokazała historia "Ziemi Odzyskanych" nie jest łatwo zintegrować nowych mieszkańców w miejscu, gdzie od wielu lat istniała inna kultura. Na początku zawsze jest chaos i zniszczenie, dopiero po jakimś czasie pojawia się akceptacja dla odmienności i budowanie lepszej przyszłości.
 
Solina dzisiaj
Powiedzenie "a może by tak wszystko rzucić i wyjechać w Bieszczady" nie wzięło się z przypadku. Region przez wiele lat był całkowicie dziki i opuszczony, w wielu miejscach cywilizacja dotarła bardzo późno. Niewątpliwie więc jest to dobre miejsce dla ludzi, którzy chcą uciec od zgiełku miasta i presji życia. Ponadto do zagospodarowania Bieszczad władze PRL ściągały wielu ludzi z całego kraju. Nieważne kim kto był, wyrzutkiem, robotnikiem, inteligentem, każda para rąk była potrzebna do pracy. Jeżeli ktoś chciał zarobić trochę pieniędzy, a przy okazji zacząć wszystko od nowa, Bieszczady witały takiego człowieka z otwartymi ramionami.

Wiele ciekawych historii takich ludzi "pionierów" opowiada książka Bieszczady w PRL-u. Kupiłem ją od tego sprzedawcy, gdyż chciałem mieć jakąś pamiątkę po pobycie w Jabłonce. Parę miesięcy przeleżała na półce, ale w końcu się do niej zabrałem. Książka zawiera m. in. historię Soliny przez zalaniem wsi i utworzeniem zapory wodnej, budowę i funkcjonowanie rządowych ośrodków wypoczynkowych, gdzie na polowania na jelenie, żubry i niedźwiedzie przyjeżdżali przywódcy z całego świata (Josip Broz Tito, Leonid Brezniew, książe Iranu), niszczenie cerkwi, cmentarzy greko-katolickich, zmienianie nazw miejscowości na "polskie". Ciekawy był również rozdział o pułkowniku Kazimierzu Doskoczyńskim, zarządcy miejscowych ośrodków wypoczynkowych, którego historia pokazuje, ze w komunizmie wszyscy są równi, ale niektórzy są równiejsi.

To była ciekawa lektura, więc tym bardziej cieszy mnie, że istnieje jeszcze część II i III. Zakupię je przy okazji kolejnej wizyty w Bieszczadach.

Zdjęcia:
1. jerzytaton.pl
2. domkijablonki.infoturystyka.pl
3. veturo.pl
4. naszebieszczady.com
5. empik.com
 


wtorek, 4 kwietnia 2017

Paweł Zarzeczny - One Man Show

Niektórzy ludzie zdobywają uznanie już za życia, inni czekają na docenienie dopiero po śmierci. Paweł Zarzeczny był znaną postacią w świecie dziennikarstwa sportowego, ale wydaje mi się, że nie do końca docenioną i nie do końca spełnioną. Wyróżniała go ponadprzeciętna inteligencja, bezkompromisowość w prezentowaniu ciekawych i często kontrowersyjnych opinii. Był niesamowicie oczytany, przeżył wiele i potrafił to wszystko ciekawie sprzedać czytelnikom w swoich artykułach. Najczęściej pisywał o sporcie, ale potrafił napisać na prawie każdy temat. Czasami oczywiście lekko koloryzował, przejaskrawiał pewne rzeczy, ale dzięki temu nigdy nie było nudno. Publikował w Piłce Nożnej, Przeglądzie Sportowym, Dzienniku, Super Ekspresie i pewnie jeszcze w wielu innych gazetach. Ostatnio miał swoją rubrykę na weszlo.com, gdzie nagrywał na youtube również audycję One Man Show. Chociaż powyższe CV robi wrażenie, niekoniecznie rekruter spojrzałby na nie łaskawym okiem. Tak jak pracował w wielu redakcjach, tak szybko był z nich również wyrzucany. Przeszkodą był jego charakter, zachowanie, nałogi i tym podobne rzeczy. Przez to w ostatnich latach był jednak trochę na uboczu, a karierę robili ludzie mniej uzdolnieni, piszący nic nieznaczące banały. Nie przeszkadzało mu to do samego końca pisać ciekawe teksty, które czytałem i audycje, które oglądałem. Teraz po śmierci, kwestie relacji międzyludzkich odchodzą w niepamięć, a pozostaje morze genialnych tekstów, przez pryzmat których Zarzeczny powinien być oceniany. Z takich bardziej charakterystycznych tekstów/wypowiedzi, to bardzo zapadły mi w pamięć poniższe:


Wiosna 2011 r. - Adam Małysz kończy karierę. Włodzimierz Szaranowicz płacze na wizji, gazety wznoszą peany na cześć Orła z Wisły, gdyby były akurat wybory prezydenckie z pewnością mógłby liczyć na wiele głosów. W takich okolicznościach Zarzeczny pisze w felietonie dla Polski The Times, że Małysz był co najwyżej... przeciętny. Nie zdobył w końcu olimpijskiego złota, nie ma wielu rekordów skoczni, ani rekordu w długości skoków. Tekst pomimo dość prowokującej tezy był w istocie pochwałą samego Małysza jako człowieka skromnego, który osiągnął wielkie rzeczy i powinien być wzorem dla wszystkich Polaków. Takiego jednak "opluwania" mistrza wielu nie mogło znieść i pod tekstem pojawiło się wiele komentarzy obrażających autora. Przy okazji zobaczcie ile minusów znajduje się pod poniższym filmem, który także "obraża" Małysza :)


Podobnie było w 2001 r. po awansie Polaków na mistrzostwa świata w Korei i Japonii po 16 latach przerwy. Wszędzie euforia, Jerzy Engel triumfuje swoim futbolem "na tak", polscy piłkarze w końcu zyskują wizerunek gwiazd, a nie wiecznych nieudaczników. I wtedy Zarzeczny inspirując się Pulp Fiction pisze: "Panowie, to jeszcze nie czas na lizanie się po fiutach. Narazie osiągnęliśmy tyle samo co Senegal, liczą się zwycięscy, a nie uczestnicy". Miałem wówczas 13 lat, byłem na wygranym meczu z Norwegią decydującym o awansie, a ten człowiek w moim odczuciu niszczył pozytywną atmosferę wokół reprezentacji. Kompromitacja reprezentacji na mundialu pozwoliła mi jednak później (na szczęście) inaczej spojrzeć na tamte słowa, a tym bardziej docenić bardziej Zarzecznego, który napisał niepopularną i mądrą opinię w tym całym zalewie euforii.


No i na koniec perełka, po wygranym meczu Polska-Niemcy Zarzeczny płacze na wizji ze wzruszenia. - Lepszego prezentu na 25-lecie wolnej Polski nie mogliśmy sobie wymarzyć.

Tak charakterystycznych dziennikarzy nie ma w Polsce zbyt wiele, dlatego warto doceniać ich dopóki chodzą po tym świecie. Nie załapałem się już na Janusza Atlasa, cieszę się, że mogłem zapoznać się z tekstami Pawła Zarzecznego.


Najczęstszy komentarz na weszlo.com w poniedziałkowe przedpołudnie, gdy Zarzeczny jeszcze nie opublikował swojego felietonu. Może i chamskie, ale zarezerwowane tylko dla najlepszych.