niedziela, 26 czerwca 2016

Zróbmy dyskusyjny klub książkowy w Lublinie. Czytaj i pij!

W końcu musiało do tego dojść. Pewnego dnia pomyślałem po prostu "Zróbmy to!". Przeczytałem w internecie artykuł Kingi Burger (polecam jej blog http://literackie-dywagacje.blogspot.co.uk/), która po przeprowadzce do Anglii chciała znaleźć nowych znajomych. Wpadła wtedy na pomysł założenia klubu książkowego, gromadzącego ludzi chcących ciekawie spędzić czas.

Osobiście jestem w trochę innej sytuacji. Mieszkam w rodzinnym mieście, mam kilku znajomych i pewnie nie miałbym problemu z wypełnieniem sobie czasu wolnego. Nie zakładam też klubu, aby zachęcić Polaków do czytania;p Po prostu fajnie będzie zgromadzić w jednym miejscu trochę ludzi, ciekawie podyskutować i przy okazji napić się czegoś. Dlatego nasz klub będzie się nazywał "Czytaj i pij!".

Główne założenia "Czytaj i pij!" są następujące:

0) Każdy jest mile widziany. Nieważne ile masz lat, co robisz, czy znasz mnie osobiście, czy czytasz coś regularnie, czy raz na ruski rok.
1) Raz w miesiącu spotykamy się, aby omówić książkę, którą wybraliśmy miesiąc wcześniej.
2) Książka może być dowolna. Każdy może zgłosić swoją propozycję i krótko zachęcić innych do jej wyboru. Wygrywa ta, która zbierze największą ilość głosów.
3) Spotkania będą w miarę możliwości w jednym miejscu w Lublinie (jakiś pub albo kawiarnia), nie wykluczam dyskusji gdzieś w plenerze, albo w miejscu pasującym do aktualnie omawianej książki.
4) Kupujemy jedzenie, picie i debatujemy ;)
5) Obgadujemy tematy, które porusza dana książka, pozwalamy każdemu wyrazić swoją opinię, kłócimy się, a na koniec niekoniecznie musimy osiągnąć porozumienie.
6) Wybieramy książkę na następne spotkanie.

Wszystko to będzie na luzie i bez zbędnych formalności. Nie wyklucza to oczywiście ciekawej dyskusji i możliwości poszerzenia horyzontów. Często tak niewiele w życiu zależy od nas. Tutaj możemy zbudować coś nowego, coś fajnego i tylko od nas będzie zależało jak to będzie wyglądało. Rozbijmy tę rutynę, która wielu z nas dopada. Jeżeli czytasz, to spotkasz ludzi, z którymi znajdziesz wspólny temat. Chcesz zacząć coś czytać? To jest idealna okazja.

Proponuję spotkać się pierwszy raz w piątek, 22 lipca. Piszcie w komentarzach swoje propozycje książki, o której będziemy rozmawiać. Na początek proponuję coś w miarę krótkiego i łatwo przyswajalnego. Warto też, aby książka była stosunkowo łatwo dostępna. Jeżeli nie będzie żadnych propozycji do wtorku, to sam postaram się wybrać coś na początek. Mam nadzieję, że będzie z Waszej strony pozytywny odzew :) Udostępniajcie ten wpis i profil FB bloga Zakątek Arrasa wszystkim, którzy mogą być zainteresowani https://www.facebook.com/ZakatekArrasa/

Pozdrawiam,

Arras


 

niedziela, 19 czerwca 2016

Czy za słowa w internecie powinno się karać?


Napisać, że internet zmienił nasze życie to banał. Za sto lat będziemy dzielić epoki na czas przed internetem i po nim. Łatwiejszy stał się nie tylko odbiór informacji, ale też jej tworzenie. Nie trzeba dostępu do mediów, ani mównicy jak kiedyś. Każdy może założyć stronę, bloga, napisać komentarz w internecie dowolnej treści i na dowolny temat. To z jednej strony szansa, a z drugiej zagrożenie. Pomimo, że od upowszechnienia sieci upłynął już kawał czasu, wielu ludzi dalej traktuje ten obszar jak Dziki Zachód albo Ziemie Odzyskane tuż po II Wojnie Światowej. To co nie przeszłoby w zwykłych kontaktach między ludźmi na ulicy, w internecie jest normą. Ogrom sieci sprawia, że ludzie czują się w niej swobodnie. Obrażanie, wyrażanie nieprzemyślanych opinii, trollowanie i inne podobne. Najczęściej anonimowo, ale coraz częściej o dziwo również pod własnym imieniem i nazwiskiem. Sam nie wiem, czy to brak instynktu samozachowawczego, czy brak jakiegokolwiek poczucia odpowiedzialności za słowa. To co raz zostaje napisane w sieci, najczęściej zostaje w niej już na zawsze. Świadome tego ofiary internetowego hejtu, prokuratura, coraz częściej pociągają autorów takich treści do odpowiedzialności. Wśród hejterów są gospodynie domowe, urzędnicy, bezrobotni, właściwie wszyscy z pozoru normalni ludzie. Usiedli na moment do komputera, coś chlapnęli i za jakiś czas przychodzi wezwanie na policję lub do sądu. Wcześniej niekarani, prowadzący normalne życie, nagle stają się negatywnymi bohaterami. Wystarczy przypomnieć sobie ostatnią sprawę pewnej bibliotekarki z Tomaszowic: http://www.kurierlubelski.pl/artykul/8010992,bibliotekarka-z-tomaszowic-zwolniona-za-wpis-o-uchodzcach,id,t.html Strata pracy, grożąca sprawa karna, zszargana opinia w lokalnej społeczności. Ta pani zapłaciła ogromną cenę za kilka napisanych słów. Czy to nie zbyt wielka dolegliwość? Czy za słowa w internecie powinno się karać?

Postanowiłem zadać sobie to pytanie przy okazji lektury książki "Cywilnoprawne granice swobody wypowiedzi w internecie" autorstwa dr Łukasza Goździaszka. Jest to fachowa, prawnicza monografia, bodaj pierwsza na polskim rynku o prawnych ramach swobody wypowiedzi na forach internetowych, blogach i komentarzach. Zainteresowanych odsyłam do bloga autora: http://prawo-internetu.pl Początkowo chciałem napisać parę słów o tym: "W jaki sposób powinno się wypowiadać w internecie, żeby uniknąć kłopotów z prawem? Co pisać, a czego nie? Jak pisać? Na co zwrócić uwagę? Stwierdziłem jednak, że temat jest zbyt obszerny jak na jeden wpis. Jeżeli jednak będzie jakieś zainteresowanie to do tematu wrócę :) Zamiast rozprawiać o tym, "jak?" odnaleźć się w obowiązujących przepisach, znacznie ciekawszym jest postawić pytanie o to: "Jakie powinno być prawo?".

Ponieważ w ostatnich latach popularność zrobiło słowo "hejt", właśnie o hejcie będę tutaj pisał. Hejt to w rozumieniu słownika sjp.pl "obraźliwy i zwykle agresywny komentarz internetowy". Na potrzeby tego wpisu do powyższej definicji wrzucam wszelkiego rodzaju inwektywy kierowane wobec konkretnych osób, grup społecznych, zawodów itd. (znieważenie). Do hejtu zaliczam również wszelkie nieprawdziwe lub nie do końca prawdziwe informacje, które mają poniżyć zainteresowanych w oczach innych (zniesławienie). Pozostała grupa to wszelkiego rodzaju inne czyny, jak: obraza uczuć religijnych, znieważenie głowy państwa, czy propagowanie ustroju totalitarnego.

Postaram się przedstawiać argument ZA karalnością za hejt, a następnie przedstawiać inny PRZECIW takiemu rozwiązaniu. Ponieważ to nie jest rozprawa naukowa, dopuszczam pewne uproszczenia.

ZA
Hejt jest negatywnie oceniany przez społeczeństwo. Władza, rządząca w imieniu obywateli, powinna interesować się tym tematem.

Skoro prawo jest odbiciem woli społeczeństwa, powinieneś stosować się do jego norm. Karalności za obrażanie, czy obrazę uczuć religijnych chce większość społeczeństwa. Rozumiem, że możesz mieć inne zdanie, ale jesteś w mniejszości. Gdyby było inaczej, prawo już dawno zostałoby to zmienione. Hejt jest potępiany niemal przez każdego, oceniany jest jako społecznie szkodliwy, dlatego powinno się z nim walczyć z całą surowością.

PRZECIW
Nie wszystko, co jest negatywnie oceniane przez społeczeństwo, musi być od razu karalne. Państwo powinno się trzymać z daleka od tego tematu.

Negatywnie oceniane przez większość ludzi jest także chamstwo, zdrada małżeńska, czy okłamanie przyjaciela. A jednak ludzie nie mają za to spraw sądowych i nie trafiają do więzień. W zupełności wystarczy ostracyzm w społeczeństwie lub danej grupie. Tak samo mogliby być traktowani hejterzy. Autor obraźliwego komentarza w internecie powinien być potępiony przez swoich najbliższych, ignorowany przez swoich partnerów biznesowych lub w inny sposób napiętnowany. To może stanowić dla sprawcy największą dolegliwość. Nikt przecież nie lubi, kiedy poucza go obcy człowiek (a takim jest tutaj sędzia, jako przedstawiciel wymiaru sprawiedliwości). Co innego gdy robi to rodzina lub przyjaciele.

ZA
Hejt wprowadza niepokój i burzy porządek społeczny. Karalność pozwala eliminować niepożądane treści z dyskusji publicznej. 

Z jakiegoś jednak powodu wiele społeczeństw uznało, że hejt to nie jest sprawa pomiędzy zainteresowanymi, tylko całego społeczeństwa. Aby realizować razem wspólne cele, wszyscy muszą skupić się tylko na tym. Kłótnia dwóch żołnierzy o podział łupów jest sprawą pomiędzy nimi, dopóki w walce o nie, nie zaczną się ranić i zabijać. Straty w armii stają się wtedy sprawą dowództwa. Samosądy są szkodliwe dla państwa, dlatego są zakazane. Państwo powinno być arbitrem w przypadkach sporów, a także walczyć z zachowaniami, które mu szkodzą i destabilizują. Przykładowa dyskusja o zaletach wprowadzenia w Polsce systemu faszystowskiego lub komunistycznego mogłaby być dla państwa groźna. W tym przypadku nie jest prawdą, że zawsze trzeba wysłuchać wszystkich głosów. Dopuszczenie komunistów i faszystów do głosu, po doświadczeniach naszego kraju z tymi systemami, zakrawa o kpinę. Tak jak wy macie prawo nie dopuścić do dyskusji we własnym gronie agresywnego pijaczka, tak samo państwo może uznawać głoszenie niektórych poglądów za niepożądane.

PRZECIW
Hejt jest dobry, bo pozwala wyrzucić złe emocje, zamiast tłumić je w sobie. Ludzie mogą swobodnie i szczerze wyrażać swoje uczucia. 

Możemy karać ludzi za hejt, ale to nie sprawi, że nagle znikną złe emocje. Czasami człowiek musi wyrzucić z siebie złość, strach lub po prostu się wyżalić. Będąc w złym stanie gada się różne rzeczy, których potem się żałuje. Może zamiast karać ludzi za niepochlebne wypowiedzi o np. imigrantach, czy gejach, lepiej potraktować to jako sygnał, że trzeba zrobić więcej, aby ich akceptacja była większa? Można się nie zgadzać z tym co mówią ludzie, ale ignorowanie tego jest drogą donikąd. Zawsze lepiej jeżeli ktoś wyraża swoje negatywne zdanie, przynajmniej wiadomo na czym stoimy. Może czasami lepiej zignorować hejt i przejść nad tym do porządku dziennego? Może czas skończyć ze ściganiem zwykłych ludzi za pisanie głupot w internecie? Nie wyobrażam sobie państwa, które kontroluje emocje swoich obywateli.



W anime Psycho Pass świat jest rządzony przez sztuczny System, który kontroluje każdy aspekt  ludzkiego życia. Ludzie z wysokim poziomem strachu i negatywnych emocji są automatycznie eliminowani, jako potencjalni przestępcy, nawet jeżeli nie popełnili żadnego złego czynu. Czy dążymy do tego samego?

ZA
Nad złymi emocjami ciężko zapanować, bo mogą być początkiem czegoś gorszego.

Oglądaliście film Hotel Rwanda? Jeżeli nie, to polecam. Jest to wstrząsający obraz pokazujący ludobójstwo w Rwandzie w 1994 r., kiedy w 100 dni ludzie z plemienia Hutu wymordowali ponad milion przedstawicieli plemienia Tutsi. Wbrew pozorom pomiędzy nimi nie było ogromnych różnic. Żyli w jednym kraju, mieszkali i pracowali często obok siebie, nie wyróżniali się wyglądem. Być może ta masakra nie byłaby możliwa, gdyby nie intensywna medialna propaganda Hutu, w której plemię Tutsi było opisywane jako gorsze, zagrażające Hutu, które trzeba zniszczyć. Po takim długotrwałym urabianiu, przy istniejących wcześniej zaszłościach, nawet zwykli ludzie byli odpowiednio uformowani do mordowania. Podobnie było przecież zresztą w hitlerowskich Niemczech. Nie od razu zaczęto mordować Żydów. Najpierw trzeba było ich odczłowieczyć, sprawić, aby społeczeństwo ich znienawidziło. Dopiero gdy to osiągnięto Niemcy rozpoczęli mordować.

To wszystko działo się w czasach przed internetem. Strach pomyśleć jak efektywnie można by rozpowszechniać nienawiść teraz. Chociaż jesteśmy ludźmi, mamy prawo do negatywnych emocji, to musimy je kontrolować. Nie jesteśmy w końcu zwierzętami, które kierują się jedynie instynktem.

PRZECIW
Słowa nikogo fizycznie nie ranią.

Pewnie najwięcej na ten temat do powiedzenia będą mieli sędziowie piłkarscy. To ile i czego się nasłuchają przez całą karierę, wystarczy do obdzielenia setki ludzi. Wyzywanie od najgorszych to w tym zawodzie norma. Z tym samym muszą mierzyć się policjanci, urzędnicy i przedstawiciele innych zawodów. Arek Milik w ostatnim meczu spudłował dwa razy i wszyscy niesprawiedliwie zaczęli podważać jego kompetencje piłkarskie. Mimo tego, jeżeli ma się wysokie poczucie własnej wartości, takie inwektywy mają bardzo słabą moc. Świadczą tylko jak najgorzej o ich autorach. Nie są miłe, ale z drugiej strony po co karać od razu za to, że ktoś jest niemiły? Czy nie wkurza was, gdy wielka korporacja ściga zwykłego człowieka, bo napisał, że te parówki są robione z zepsutego mięsa? Może powinniśmy dążyć do tego, aby przeciwdziałać pieniactwu i wyżej cenić wolność wypowiedzi?

ZA
Słowa ranią ludzi wewnętrznie, potrafią zniszczyć życie bardziej niż przemoc fizyczna.

Nie każdy ma na tyle silną psychikę, że hejty nie robią na nim wrażenia. Co innego osoba publiczna, która musi być na to przygotowana, a co innego ktoś kto nie pcha się na afisz. Dodajmy do tego dzieci, nastolatki, które na agresję słowną reagują szczególnie mocno. Nieraz przez obrażanie w internecie dochodziło do samobójstw.


Inną sprawą jest zniesławienie w internecie. Tutaj nie ma znaczenia, czy masz odporną psychikę. Wystarczy rozpowszechnić nieprawdziwą plotkę na temat jakiejś osoby/firmy, aby jej reputacja legła w gruzach. Lata ciężkiej pracy, budowania opinii może pójść na marne w krótkiej chwili. Oczywiście potem mogą być przeprosiny, wyrok sądowy przyznający odszkodowanie i zadośćuczynienie (po paru latach i najczęściej w śmiesznej wysokości), ale najczęściej jest to już musztarda po obiedzie. Żadne pieniądze zresztą nie naprawią krzywdy, którą ktoś komuś wyrządził bezpodstawnie oczerniając. Dlaczego sprawca takiego czynu miałby odpowiadać tylko majątkowo (o ile ma z czego)? Zniesławienie potrafi zniszczyć komuś życie bardziej niż pobicie, czy kradzież, a nie wiedząc czemu traktowane jest trochę bardziej pobłażliwie.

Jakie jest wasze zdanie? Czy hejt powinien być karany, czy swoboda wypowiedzi powinna być szersza? Napiszcie w komentarzach jeżeli macie jakiś inny argument za jedną, bądź drugą tezą.


Zdjęcia:
1. inicjatywadlagostynia.pl
2. gandalf.pl
3. tczewska.pl






piątek, 17 czerwca 2016

wtorek, 14 czerwca 2016

Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes

Szaleniec wśród normalnych, czy normalny wśród szaleńców?

Jest wiele książek, które wszyscy znają, ale... nikt ich nigdy w całości nie przeczytał. Powody są różne - za dużo stron, zbyt archaiczny język, czy zbyt rozwlekłe opisy. Czasami też przesłanie jest tak znane, że ludziom nie chce się zagłębiać bardziej. Taką książką jest z pewnością Biblia, Iliada i Odyseja i jest nią także Don Kichot z La manchy. Ktoś nie słyszał o powieści Cervantesa? No raczej każdy słyszał, nie ma bardziej znanej hiszpańskiej powieści. Ktoś nie wie co znaczy "walka z wiatrakami"? Wie raczej każdy. A czy ktoś to kiedyś w całości przeczytał? Pewnie poza studentami filologii iberyjskiej (a i tu nie dam głowy) raczej mało kto się o to pokusił.

Powiem szczerze, że sam wygląd nie zachęca. Jakieś 1500 stron drobnym maczkiem. Wielka cegła od razu robi wrażenie. Nawet jeżeli ktoś lubi grube tomiska, jego entuzjazm szybko osłabnie gdy przeczyta parę stron. Powieść jest z początków XVII wieku, więc język jest momentami archaiczny i potrzeba chwili, aby się wczuć. Zacząłem w listopadzie, a skończyłem w styczniu. Ponad dwa miesiące lektury i to pomimo, iż czytałem dość regularnie i sporą liczbę stron tygodniowo. Don Kichot to po prostu Rosja wśród książek. Jest wielka, szeroka i różnorodna. Nie da się jej przejechać autostopem w dwa dni.

Główny bohater Don Kichot był szlachcicem, który namiętnie zaczytywał się w powieściach rycerskich, bardzo popularnych w tamtych czasach. Jego czas wolny wypełniały opowieści o bohaterskich czynach, zaciętych pojedynkach, walkach ze smokami i potworami, szalonym uwielbieniu dla dam serca. Z czasem pod wpływem romansów rycerskich Alonso zaczął tracić kontakt z rzeczywistością. Wydarzenia z opowieści zaczął traktować jako fakty, aż w końcu sam postanowił zebrać się i wyruszyć na poszukiwanie przygód jako Don Kichot z La Manchy. Chociaż już wówczas zbroje rycerskie stały jedynie jako eksponaty na zamkach, a świat był o wiele bardziej uporządkowany niż w mrocznych czasach średniowiecza, nie stanowiło to dla niego problemu. Wsiadł na swojego starego konia Rozynanta, namówił na wyprawę chłopa ze swojej wsi - Sancho Pansę (któremu obiecał wyspę za pomoc w wyprawie) i tak się zaczęła wielka przygoda.

Don Kichot to wariat. Sancho Pansa prosty chłop, twardo stąpający po ziemi (chociaż niezbyt bystry). Chyba nie można sobie wyobrazić bardziej komediowej pary. Jeden pragnie sławy, przygód i serca ukochanej Dulcynei, a drugi dóbr materialnych, władzy i spokojnego życia. Na wielu etapach książki próbują je zdobyć, doprowadzając czytelnika do śmiechu. Don Kichot tworzy w swoim umyśle najróżniejsze rzeczy. Wielką armię ze stada wołów, mnichów z czarnoksiężników, olbrzymów z wiatraków, uciśnionych ze skazanych więźniów, a nawet zamek z przydrożnej karczmy. Przez to bez przerwy pakuje się w kłopoty, a nieraz zwyczajnie dostaje wpierdol :) (chociaż częściej obrywa za niego jego wierny giermek). Kiedy próbuje mu się wytłumaczyć, że karczma to nie zamek, obwinia o wszystko spisek czarnoksiężników (kozły ofiarne jak widać zawsze były i będą;p). Mimo tego, Don Kichot poznaje wielu ludzi na swojej drodze, którym autentycznie pomaga, no może czasami minie się z intencjami. Akcja powoli posuwa się do przodu, bohaterowie przeżywają wiele przygód, jeżeli kogoś nie przeraża objętość to śmiało polecam :)

Bohater One Piece - Donquixote Doflamingo - poza imieniem i szaleństwem nie ma wiele wspólnego z książkowym pierwowzorem.

Dla mnie Don Kichot to nie jest po prostu człowiek, który uroił sobie, ze jest rycerzem. Jego upór, szlachetne ideały i bezinteresowność zasługują na szacunek. Gdyby był szaleńcem, który niszczy i zabija, to co innego (jak postać powyżej). On jednak postanowił kierować się w życiu pozytywnymi ideami. Najczystszymi jakie mogą być. Oczywiście czasami komuś przypadkowo sprawi lanie, komuś zrobi niedźwiedzią przysługę, ale rycerze też mają wady i mogą sobie pozwolić na trochę więcej niż zwykli śmiertelnicy :) Wielu jest nawet dzisiaj takich pozytywnych Don Kichotów. Pomimo okoliczności, czy nieprzychylnych komentarzy, ciągle robią swoje. Policjanci, którzy nie kierują się statystykami, urzędnicy, którzy na pierwszym miejscu stawiają interes obywatela, czy nawet zwykły człowiek, który nakarmi bezdomnego. Często walczą z wiatrakami, ale na koniec zawsze wygrywają. Żyją wolni i tak jak chcą. Nie tak jak oczekują od nich najbliżsi, szefowie, czy społeczeństwo. Kierują się w życiu ideałami i może na poszczególnych etapach dostaną po dupie, ale w dłuższej perspektywie wygrają.

Krzysztof Kononowicz - Don Kichot polskiej polityki

Tacy wariaci mogliby siedzieć w domach i bezproduktywnie siedzieć na dupie. Coś ich jednak pcha, aby nie godzić się z zastaną rzeczywistością. Raz im się uda, raz nie. W końcu droga błędnego rycerza nie jest usłana różami. Dlatego skończmy z określaniem Don Kichotami wariatów i ludzi walczących bez celu. Zacznijmy w nich widzieć bohaterów. Wszyscy bądźmi Don Kichotami!

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Mistrz i Małgorzata - Michaił Bułhakow

Szatańskie interesy w Moskwie

W dniu trzech szóstek nie może być lepszego tematu na bloga niż Szatan. Uosobienie zła, przeciwieństwo Boga, ten, który wszystko niszczy? Czy może symbol niezależności, samodzielnego myślenia i wolności? Nawet co do wyglądu Szatana nie ma pełnej zgodności. Wąż, diabeł z rogami, duch, czy zwykły facet w garniturze? Czy może taki byt nie istnieje, a jest tylko pewną ideą lub w ogóle bujdą? W końcu nawet duży odsetek chrześcijan nie wierzy w jego istnienie. Z pewnością jednak Szatan zawsze, zgodnie ze swoją naturą, będzie budzić kontrowersje. Muzyka, film, literatura, chyba nie ma dziedziny sztuki, w której Szatan by nie występował. W Mistrzu i Małgorzacie, wbrew tytułowi, odgrywa tak naprawdę główną rolę.

Mistrz i Małgorzata to dla mnie książka wyjątkowa, do której zawsze będę wracał. Za każdym razem gdy się ją czyta, odkrywa się coś na nowo. Pełno jest symboliki, tajemnic i nawiązań do ówczesnej rzeczywistości lat 30 w Związku Radzieckim.


To tam właśnie dzieje się w dużej mierze akcja powieści. Do Moskwy, stolicy państwa terroru, zepsucia i donosicielstwa przybywa Woland - Szatan we własnej osobie, razem ze swoją mroczną świtą - Behemothem, Korowiowem, Asasellem i Hellą. Teoretycznie Szatan w Moskwie, stolicy ateistycznego imperium, nie ma racji bytu. A jednak pojawia się i robi niemałe zamieszanie. Chociaż sam jest z natury zły, to jednak musi się bardzo postarać by dorównać niektórym Moskwianom. Jeżeli znacie lubelską legendę o czarciej łapie, to wiecie o czym mowię. W tle powieści mamy również miłość dwojga ludzi oraz powieść historyczną, której głównym bohaterem jest Poncjusz Piłat.


Jeżeli jesteście zainteresowani, w lubelskim Teatrze im. Juliusza Osterwy jest wystawiana sztuka Mistrz i Małgorzata. Byłem na niej w styczniu i gorąco polecam. Nie idzie punkt po punkcie z powieścią i ma własną koncepcję zbudowaną wokół karuzeli. Dodatkowo wszystko jest odwrócone "do góry nogami". Publika siedzi tam gdzie normalnie jest scena, a aktorzy grają tam gdzie normalnie siedzą widzowie. Najbliższe seanse są od 6 do 10 lipca. Pomimo, że jest to okres wakacyjny polecam już teraz zainteresować się biletami, bo szybko się wyprzedają. Więcej szczegółów w linku poniżej.

http://www.teatrosterwy.pl/pl,0,s206,d77,mistrz_i_malgorzata.html





niedziela, 5 czerwca 2016

New Deal w Zakątku Arrasa.

Jak widzicie, na blogu trochę się pozmieniało. Coraz więcej ludzi tutaj zagląda, więc nie wypadało, aby dalej odstawiać prowizorkę. Dałem nowy szablon, ogarnąłem zakładki, dodałem polecane strony i pozmieniałem jeszcze parę innych rzeczy. Niestety po zmianie szablonu poznikało wiele zdjęć (albo nie chcą się wyświetlać). Postaram się ogarnąć wkrótce sprawę. Czy może być lepiej? Oczywiście, że może i będzie. Na ten jednak moment, kiedy nie mam zbyt wiele czasu, a większość dostępnych darmowych szablonów nadaje się co najwyżej na strony dla modowych blogerek, taki wygląd musi wystarczyć. Jest i tak lepszy od tego, który blogspot oferuje na starcie. Być może w przyszłości pomyślę o wyglądzie strony spersonalizowanym bardziej pod to, jak ja chcę żeby to wszystko wyglądało. Proszę o uwagi, jeżeli na stronie coś jest nieczytelne, niewyraźne, albo po prostu waszym zdaniem brzydkie.

Planuję założyć fanpage na Facebook'u, który w założeniu ma być czymś więcej niż "przypominajką" o kolejnych postach na blogu. Mam nadzieję, że będzie to taka mała społeczność, platforma do czegoś większego, co da nam wszystkim trochę zabawy i rozwinie nas intelektualnie. Nie interesuje mnie pisanie dla samego pisania, chciałbym, aby to wszystko było żywe. Póki co niech to będzie niespodzianka ;)

Dziękuję wszystkim, którzy weszli choć raz na Zakątek Arrasa.

czwartek, 2 czerwca 2016

Mort, Kosiarz i Muzyka duszy - Terry Pratchett.

 

Czy Świat Dysku jest przereklamowany?

Zdaję sobie sprawę, że takie pytanie może brzmieć dla wielu jak herezja. W końcu to jeden z najbardziej znanych cyklów fantasy, napisany przez powszechnie szanowanego autora. Przeczytałem jednak trzy książki z cyklu o ŚMIERCI i nie mogę pozbyć się wrażenia, że oczekiwałem znacznie więcej. Nigdy nie nastawiam się specjalnie przed przeczytaniem jakiejś książki, nie buduję sobie w myślach jak to wszystko powinno wyglądać. Byłoby to bez sensu. Skoro wiem dokładnie co chcę dostać, to sam bym napisał coś ciekawego, zamiast tracić czas na czytanie moich pomysłów u kogoś ;) Dlaczego więc mam poczucie niedosytu po przeczytaniu Morta, Kosiarza i Muzyki duszy? Ocena dotyczy bardziej samej serii Świata Dysku, bo wiadomo, że poszczególne tytuły podobały mi się bardziej lub mniej.

Świat Dysku spoczywa na grzbietach czterech słoni: Berilii, Tubula, Wielkiego T’Phona i Jerakeena, stojących na skorupie A'Tuina, wielkiego żółwia płynącego przez wszechświat.

Fantasy to dla mnie gatunek wybitnie rozrywkowy. Sięgam po fantasy kiedy chcę odpocząć od ambitniejszych pozycji i zanurzyć się w pełni w inny świat. Świat dysku to właściwie parodia fantasy, widać zabawę konwencją i wyśmiewanie pewnych schematów. Mimo tego, potraktowanie Świata dysku jak "wyśmiewacza" byłoby grubym nadużyciem. No właśnie, jak Pratchett wykreował świat, w który czytelnik może się zanurzyć? Znakomicie. Płaska ziemia, leżąca na czterech słoniach, które z kolei stoją na wielkim żółwiu latającym po kosmosie. Genialne! A jak prezentuje się zawartość? Jest pełno ciekawych krain, miast, ras, stworów, jest magia i wiele innych ciekawych rzeczy. Bohaterowie również są niekonwencjonalni. Szajbnięci magowie, ŚMIERĆ i jego rodzina oraz zwykli ludzie, którzy próbują odnaleźć się wśród tego całego dziwactwa. Zwłaszcza ŚMIERĆ, czyli antropomorficzna personifikacja,  zasługuje tutaj na wyróżnienie. Wygląda typowo - szkielet z kosą, ale zachowanie ma już bardzo odbiegające od tego co znamy. Jeżeli więc chodzi o świat to można być spokojnym. Wszystko jest dopracowane, spójne, można odlecieć w pełni.

Kwestie wypowiadane przez śmierć zawsze są pisane WIELKIMI LITERAMI, symbolizującymi głuchy i pusty głos, który trafia bezpośrednio do umysłu

Jeżeli chodzi o język Pratchett'a również jestem pełen podziwu. Lekkość pióra, niebanalne porównania, jest naprawdę sporo dobrych momentów. Także polskie tłumaczenie to kawał dobrej roboty. Często niełatwo oddać angielskie gry słów i inne żarty, a tutaj ma się wrażenie jakby Terry Pratchett był Polakiem. Całość dopełniają ładne okładki i rysunki.

Wszystko to pozwala przekazać autorowi w Świecie Dysku wiele przemyśleń, rozważań na temat życia, śmierci, jak również na temat bardziej przyziemnych tematów, np. celebrytów, czy funkcjonowania przemysłu muzycznego (w Muzyce duszy). Te wszystkie rozważania nie są wstawione "z dupy", są bardzo ładnie i nienachalnie wkomponowane w całość. Wiele razy można dostrzec odniesienia do aktualnej rzeczywistości i nieźle się przy tym uśmiać.

Terry Pratchett (28.04.1948-12.03.2015)
Skoro właściwie wszystko jest dobrze, to dlaczego jestem nieusatysfakcjonowany? Wszystko rozbija się o akcję, która jest prowadzona przez Pratchett'a dość dziwnie. Najczęściej na początku jest ciekawe wprowadzenie, które pozwala się nam we wszystkim odnaleźć. Jest też parę ciekawych opisów, które wprowadzą nas w atmosferę Świata Dysku. I kiedy wydaje się, że nie oderwę się już od historii, nagle wszystko zwalnia. Akcja się ciągnie, wątki pozostają nierozwiązane, a często dochodzą nowe. Nie pomaga rozbicie wydarzeń na kilku bohaterów, akcja wlecze się niemiłosiernie. W międzyczasie jesteśmy raczeni przydługimi opisami, nic nie wnoszącymi dialogami i filozoficznymi dysputami. Napisałem już na samym początku, fantasy to rozrywka, a rozrywka to akcja. JA CHCĘ AKCJI! Jeżeli historia nie toczy się płynnie, to nie pomogą najlepsi bohaterowie, ciekawe anegdoty ani barwny język. Chcę, aby akcja poszła do przodu, a przez kolejne strony nic takiego się nie dzieje. Wszystko to sprawia, że momentami czytanie Świata Dysku jest jednak męczące.

Oczywiście gdyby oceniać Morta, Kosiarza i Muzykę duszy osobno, wrażenia byłyby różne. Najbardziej jak dotąd podobał mi się Mort, przez Kosiarza ledwo przebrnąłem (trochę przefilozofowany), Muzyka duszy była całkiem niezła, aczkolwiek było parę rzeczy, które można by było poprawić.

A więc, czy warto poznać książki ze Świata dysku? Oczywiście, bo czegoś podobnego nie znajdziecie nigdzie indziej. Chociaż teraz zrobię sobie od tej serii przerwę, to pewnie za jakiś czas znowu sięgnę po którąś książkę, tym razem może z innego cyklu niż o ŚMIERCI. Mam wrażenie, że pomimo istniejących niedociągnięć, przeczytanie kolejnej książki Pratchett'a nie będzie stratą czasu.

PIP!