niedziela, 15 listopada 2020

Wyżynna duma

Dzieciństwo spędziłem na terenach wyżynnych, gdzie wiecznie miałem pod górkę. Nienawidziłem tego. Prosiłem rodziców o przeprowadzkę na niziny, jednak od szczęścia ich syna ważniejsza była praca.

Na studiach pojechałem do Zakopanego z trzema kolegami z samorządu - Rafałem, Damianem i Robertem. Chciałem uniknąć tej wyprawy, ale byłem przewodniczącym i nie mogłem odmówić. Wpinaliśmy się trasą na Morskie Oko, gdy w połowie trasy zorientowaliśmy się, że idzie za nami niedźwiedź. Niech to szlak! Po chwili zaczął biec w naszą stronę i rozpoczęła się brutalna walka o przeżycie.

Pierwszy został zjedzony Rafał z Elbląga, który był już zbyt wyczerpany dotychczasową, morderczą wspinaczką. Po dziesięciu minutach niedźwiedź dopadł Damiana z Warszawy. Byliśmy przerażeni jego wołaniami o pomoc, ale jednocześnie wiedzieliśmy, że zyskaliśmy trochę dodatkowego czasu na ucieczkę. Intensywnie motywowałem Roberta z Łodzi do maksymalnego wysiłku. Trzymał się dzielnie kolejne pół godziny, jednak w końcu bestia pożarła i jego. Myślałem, że moja śmierć to tylko kwestia czasu, jednak nie chciałem się poddać bez walki. Minąłem Morskie Oko, Czarny Staw, a niedźwiedź dalej nie mógł mnie dogonić. W końcu przy podejściu na Rysy brunatny drapieżnik odpuścił.

Było mi smutno, że straciłem trzech kolegów z roku, ale jednocześnie odkryłem dumę i szacunek do samego siebie. Gdyby nie egoizm moich rodziców, dzisiaj nie mógłbym się podzielić tą historią. Życie jest jednak pełne niespodzianek. 

 

 

sobota, 7 listopada 2020

Śmierć i życie wielkich miast Ameryki - Jane Jacobs

Nic nie oddaje lepiej postawy życiowej ludzi i panujących w danym okresie warunków niż wygląd miast. W czasach, gdy występowały częste konflikty budowano forty i mury, natomiast kiedy zrobiło się bezpieczniej zaczęto stawiać budynki poza nimi. Gmachy publiczne w państwach o zapędach mocarstwowych mają dobitnie o tym świadczyć, co innego w państwach bez takich ambicji. Po sposobie zabudowy ulic można poznać, czy ceni się relacje międzyludzkie, czy bardziej chce się od ludzi odseparować.

Śmierć i życie wielkich miast Ameryki jest określana jako biblia dla zainteresowanych architekturą, planowaniem przestrzennym i miejskim aktywizmem. Powstała na początku lat 60. XX wieku, ale już wtedy idealnie zdiagnozowała trudności, które do dzisiaj trapią duże miasta Stanów Zjednoczonych. Bardzo duże odległości, których nie da się pokonać inaczej niż samochodem, wyparcie małych sklepów i punktów usługowych przez wielkie centra handlowe, brak przyjaznych publicznych przestrzeni. Niektóre dzielnice zdegradowały się znacząco pod względem bezpieczeństwa, stając się siedliskiem przestępczości.

Czynników powodujących te negatywne zjawiska jest bardzo dużo i wzajemnie na siebie wpływają. Upadek dzielnicy jest nierozerwalnie związany z upadkiem relacji międzyludzkich. Dobrze funkcjonująca społeczność jest możliwa jedynie wtedy, gdy ludzie się znają (choćby z widzenia), ufają sobie i chcą mieć kontrolę nad tym co się dzieje w okolicy. Trudno jednak o zaistnienie takich warunków, gdy rozpadają się więzy rodzinne, polityka państwa dyskryminuje osoby ze względu na rasę czy klasę społeczną, a wyróżniające się jednostki wyprowadzają się za miasto. Nie można pominąć polityki miasta względem dzielnicy, np. czy jest dobrze skomunikowana z innymi częściami miasta, czy istnieje w niej różnorodność funkcji (mieszkaniowa, handlowa, usługowa), czy uwzględnione są interesy wszystkich grup wiekowych. 

W tak skomplikowanym organizmie nie sposób wskazać jednego skutecznego lekarstwa na wszystkie bolączki. Potrzeba odpowiedniego planowania na poziomie miasta, właściwie prowadzonej polityki społecznej oraz stwarzania warunków do oddolnej inicjatywy samych mieszkańców. W Stanach Zjednoczonych nie do końca poradzili sobie z diagnozą Jane Jacobs (z nielicznymi pozytywnymi wyjątkami). Polska chociaż może uczyć się na błędach państw zachodu, zdaje się bezmyślnie powtarza rozwiązania, które wyrządziły tkance miejskiej tyle szkód. Wciąż niestety pokutuje myślenie, że to człowiek ma się dopasować do budynków, a nie na odwrót.



Zdjęcie: https://pixabay.com/pl/photos/nyc-nowym-jorku-ameryka-usa-miasta-4854718/

niedziela, 25 października 2020

HIPOKRYZJA. Nasze relacje ze zwierzętami - Andrzej Kruszewicz

Istnieją takie książki, które wiesz, że warto przeczytać, ale odkładasz tę chwilę najdłużej jak się da. Lista pozycji wydłuża się a Ty zaczynasz mieć w końcu wyrzuty dlaczego jeszcze się do tego nie zabrałeś. Bo trudny temat? Bo nie będzie lekko, łatwo i przyjemnie?

W książce dyrektora warszawskiego zoo - Andrzeja Kruszewicza już sam tytuł bije po oczach i powoduje dyskomfort. Hipokryzja to wg. Wikipedii: fałszywość, dwulicowość, obłuda. Zachowanie lub sposób myślenia i działania charakteryzujący się niespójnością stosowanych zasad moralnych. Sprawa robi się jeszcze bardziej kłopotliwa, gdy taka postawa dotyczy istot żywych. 

Jak zostało to pokazane w Folwarku zwierzęcym G. Orwella, wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze. Wyróżniamy gatunki zwierząt domowych, hodowlanych i takich żyjących dziko. Służą człowiekowi jako źródło pokarmu, skór, wełny, obiektów laboratoryjnych, ale niektóre jako towarzysz domowych zabaw. Nie wszystkie dzikie zwierzęta mają równe prawo do życia. Gdy jedne chroni się przed zabijaniem, zabijanie innych jest postrzegane jako dobry uczynek. 

Autor przedstawił wiele przykładów różnego podejścia ludzi do zwierząt. Podziwiamy ładnego motylka na łące, ale automatycznie likwidujemy mole lub komary. Kupujemy w supermarkecie mięso, które pochodzi od zwierząt z masowych, przerażających hodowli, ale krytykujemy myśliwego, który pozyskał mięso na polowaniu. Chronimy bobry, a zabijamy szopy pracze i norki, tylko dlatego, że postanowiły przybyć z innego ekosystemu. Nawet postępowania wegan nie można nazwać w 100% spójnym. Miliony hektarów lasów wycina się pod uprawę soi. Cały okoliczny hydrosystem degeneruje się przez wielkopowierzchniowe uprawy np. awokado lub palm kokosowych. Poza tym na niewykorzystywanie zwierząt w jakimś stopniu mogą pozwolić sobie jedynie społeczeństwa bogate, a co z miliardami, które nie mogą żyć w tak dobrych warunkach? Widać sympatię autora do łowiectwa, chociaż nie rozpisuje się zbytnio o negatywnych postawach wielu myśliwych.

Niespójność zachowania z wyznawanymi zasadami jest bardzo negatywnie postrzegana przez społeczeństwo i wewnętrznie przez samego człowieka. Z której strony by nie spojrzeć nigdy nie będziemy wobec zwierząt w 100% w porządku. Nie uważam, że zwierzęta są nam całkowicie poddane i możemy robić z nimi co chcemy, ale nie traktuję też człowieka jako jeden z milionów gatunków takich samych jak inne zwierzęta. Autor zauważył, że ludzie, przede wszystkim ci żyjący w miastach, nie mają dzisiaj kontaktu z naturą. Żyjemy w wygodnej bańce cywilizacji i nie zastanawiamy się głębiej nad rzeczywistymi warunkami panującymi w przyrodzie. Weekendowa wyprawa do lasu na pewno dobrze nam zrobi. Większe zainteresowanie powinno być obecne również przy kupowaniu żywności w sklepach. Nie powinniśmy przechodzić obojętnie obok tego jak powstaje nasze jedzenie. 

Po przeczytaniu książki HIPOKRYZJA nie znajdziemy jednego dobrego rozwiązania jak sprawić, aby nasze relacje ze zwierzętami były właściwe. Uważam jednak, że sama świadomość naszej hipokryzji pozwoli na stopniowe uczynienie świata odrobinę lepszym.







niedziela, 18 października 2020

KU KLUX KLAN. TU MIESZKA MIŁOŚĆ - Katarzyna Surmiak-Domańska


Ku Klux Klan (w skrócie KKK) powinien być znany każdemu kto obejrzał jakikolwiek film, którego akcja działa się na amerykańskim południu. Rasistowska organizacja, która prześladowała, a nawet zabijała tych, którzy nie wpasowywali się w jej wzorce. Członkami mogli być wyłącznie biali Amerykanie, uważający się za protestanckich chrześcijan i głoszących prymat białej rasy nad innymi. KKK powstał po zakończeniu Wojny Secesyjnej kiedy południe nie tylko musiało zaakceptować bolesną porażkę, ale również zmierzyć się z zupełnie nową rzeczywistością, gdzie murzyni stali się wolni. Uchwalenie 13. poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych znoszącej niewolnictwo nie mogło natychmiastowo zmienić rasistowskich poglądów utrwalonych w południowych stanach przez wieki. Lokalnie wprowadzono szereg ustaw (najważniejszą była tzw. ustawa Jima Crow'a), które dyskryminowały ludność czarnoskórą w dostępie do praw wyborczych, usług, edukacji i sprawowania urzędów. Minęło jeszcze 100 lat zanim udało się przynajmniej formalnie zrównać status wszystkich obywateli USA niezależnie od koloru skóry. KKK przez ten czas dbał o to, aby wszystko zostało po staremu. Organizacja była zarówno liczna (w szczytowym momencie nawet 5 milionów członków) jak i wpływowa (w jej szeregach byli senatorowie, sędziowie, ludzie zamożni).

Po zniesieniu segregacji rasowej liczba członków zaczęła spadać. Nie oznacza to jednak, że KKK nagle przestało istnieć. Również dzisiaj w USA działa wiele organizacji, które nawiązują do spuścizny KKK. Każde stowarzyszenie jest od siebie niezależne, łączy je jedynie tożsamość wyznawanych wartości i symbolika. Ktoś zapyta, jakim cudem pozwala się, aby mogła działać jawnie rasistowska organizacja? Witamy w USA, kraju, gdzie wolność słowa i wolność wyznawania poglądów wciąż nie są pustymi deklaracjami a fundamentem demokracji. Gdzie żaden urzędnik nie będzie decydował, które poglądy można głosić, a które nie. Nie do pomyślenia jest tam zakazywanie przeciwnych ideologicznie marszów tylko dlatego, że akurat inna ekipa jest u władzy. 

Pomimo wolności działania do KKK nie zapisuje się miliony członków jak dawniej. Upływ kilkudziesięciu lat i zmiana mentalności ogółu społeczeństwa sprawiła, że przynależność do tej organizacji nie jest czymś czym można się chwalić. Wolność głoszenia idei nie powoduje automatycznie, że wszyscy się do niej przekonają. Jest wręcz przeciwnie. Chcesz pokazać, że ktoś jest głupcem? Pozwól mu mówić.

Autorka w swojej książce daje się swobodnie wypowiedzieć członkom aktualnego KKK. Dowiemy się zatem skąd wzięły się u nich rasistowskie poglądy, jak je uzasadniają, jak widzą przyszłość USA. Ciekawe są przemyślenia członków klanu na temat wytłumaczenia sprzeczności jakie zachodzą pomiędzy wyznawanymi przez nich wartościami chrześcijańskimi a jawną pogardą do osób innej rasy lub przekonań. Klansmeni moim zdaniem nie prezentują się w książce jako silni i dumni, ale pełni strachu, uprzedzeń, przyjmujący tylko proste wytłumaczenia i nie próbujący zrozumieć innego człowieka. Wszystko to jest im wpajane od wczesnego dzieciństwa. Te wszystkie negatywne cechy kontrastują jednocześnie z pewną przyzwoitością i uprzejmością jaką prezentują na co dzień wobec innych ludzi, m. in. wobec samej autorki książki. Można odnieść wrażenie, że są to ludzie bardziej zagubieni niż źli z natury. Znamienne, że większość z nich nigdy nie wyjechała na dłużej poza swój stan i nie mogła zetknąć się z bardziej skomplikowanymi relacjami międzyludzkimi.

Wielką zaletą książki jest to, że autorka nie próbuje narzucać swojej wizji świata i daje dojść do samodzielnych wniosków czytelnikowi. Członkowie KKK pozwolili jej na swobodne rozmowy z nimi, w zamian oczekiwali jedynie, że kierują się własnym honorem będzie pisała prawdę. Myślę, że po przeczytaniu książki nie mogliby mieć do Katarzyny Surmiak-Domańskiej żadnych pretensji.




zdjęcie: https://media.npr.org



niedziela, 24 września 2017

Koralina: książka vs film

Koralina jest książką dla dzieci opowiadająca historię małej dziewczynki, która wraz z rodzicami przeprowadza się do starego domu. Nowe otoczenie, nowa szkoła, nowi sąsiedzi. Ot wydawałoby się zwyczajna książka dla najmłodszych, pełna perypetii dotyczących konieczności dostosowania się do nowej sytuacji. Jednak stara rezydencja skrywa mroczny sekret: małe drzwi prowadzące do innego świata, zamieszkanego przez wiedźmę.

Spokojnie można powiedzieć, że Koralina jest horrorem dla dzieci. Mroczna historia napisana dość prosto i zwięźle, przyprawia o ciarki. Główna bohaterka musi stoczyć walkę ze światem iluzji i mroku aby ochronić swoją rodzinę. Cała historia od początku do końca owiana jest mgłą tajemnicy.

Wiele osób zarzuca książce Gaiman'a, że akcja i opisy nie są rozbudowane, a główna bohaterka jest nudna i płaska. Nie ma żadnych deskrypcji, przestojów, słowem żadnych "dodatków". Przeskakujemy od wydarzenia do wydarzenia, a Koralina biega to tu, to tam i krzyczy: "Chcę być odkrywcą.". Tego typu twierdzenia na ogół poprzedzają zdanie: Dobrze, że istnieje ekranizacja, jest dużo lepsza.

Nie sądzę, aby ta opinia była w porządku wobec książki.

Przede wszystkim, historia skierowana jest do dzieci. Oczekiwanie złożonej fabuły i hiper rozbudowanych charakterów jest moim zdaniem nieco dziwne. Koralina jest najprawdopodobniej uczennicą szkoły podstawowej. Szuka typowo dziecięcych przygód, jest ciekawa świata i otoczenia. Autor przedstawia wszystko jej oczami, dlatego rzeczywistość wydaje się być tak prosta.

Po drugie, jak powszechnie wiadomo, brak rozwlekłych opisów czyni akcję bardziej dynamiczną. Co jednak jeśli opisów nie ma prawie wcale? Odpowiedzią jest nasza wyobraźnia. Każdą postać i każde miejsce możemy stworzyć sami. Dzięki temu w pełni odczujemy piękno i magię książki. Ponadto każdy będzie przeżywał historię na swój sposób. Dla przykładu, gdy bohater idzie przez las, każdy z nas wyobrazi sobie to inaczej. Jesienny las, pełen soczysto-zielonych liści, las bukowy czy świerkowy. Nasza wyobraźnia czyni historię bliższą nam. W dobie przesytu drażniąco szczegółowych opisów, Gaiman pozostawia ogromne pole do popisu wyobraźni. Za to właśnie cenię Koralinę.

Jeśli chodzi o adaptację filmową Henry'ego Selicka, to jest ona bezsprzecznie magiczna. Już sam fakt, że film nie jest zrobiony komputerowo, ale za pomocą poruszających się lalek zasługuje na podziw. Twórcy filmu zadbali o każdy nawet najdrobniejszy szczegół, a sam reżyser ukrył wiele symboli i ciekawostek pośród rekwizytów. Nawet spinka Koraliny niesie w sobie pewną symbolikę. Wszystko po to, aby nadać historii jak największą głębie i przypodobać się widzom. Pod tym względem można powiedzieć, że film odniósł stuprocentowy sukces. Fani na całym świecie doszukują się kolejnych zakamuflowanych podpowiedzi i wymyślają miliony teorii.

Idealnie dopasowana muzyka, świetne tło i kolory idealnie harmonizują z barwnymi i dopracowanymi postaciami. W filmie również pokazano Koralinę jako dziewczynkę pełną energii z mocnym charakterem.Wszystko to sprawia, że film idealnie ukazuje historię Gaiman'a i uzupełnia wszystko to czego autor nie dopowiedział.

Osobiście uważam, że film pokazuje moc i siłę wyobraźni. Selick pokazał swoją wersje Koraliny. Pokazał jak wyobraźnia ożywia historię zapisaną na kartach książki. Myślę że to najlepszy dowód na siłę wyobraźni.

Reasumując, zarówno książka jak i film są godne uwagi  i zdecydowanie zaliczają się do udanych dzieł.

Tuzi



Zdjęcie:
http://ecsmedia.pl

czwartek, 10 sierpnia 2017

Przystanek Woodstock - wrażenia




Uff, dopiero parę dni po zakończeniu Przystanku Woodstock jestem na tyle wypoczęty, że jestem w stanie napisać parę słów. Woodstock to coś więcej niż tylko muzyka, chociaż niewątpliwie stanowi ona o istocie festiwalu. Tym razem nie napiszę ani słowa o muzyce, moje wrażenia odnośnie występów będą w kolejnym wpisie. Dzisiaj podzielę się wyłącznie wrażeniami kogoś kto pojechał na Woodstock pierwszy raz, czyli oczekiwania, oczarowania, rozczarowania i łamanie stereotypów. Miałem to szczęście, że pojechałem z ludźmi, którzy byli już na festiwalu nieraz. W tym miejscu jeszcze raz dziękuję za pomoc we właściwym odnalezieniu się w nowej rzeczywistości 😊

Dojazd z Lublina do Kostrzyna zajął nam ok 10 godzin, z czego godzinę spędziliśmy w Warszawie, a około dwóch godzin przed samym wjazdem do Kostrzyna, gdzie porobiły się ogromne korki. Ogólnie podróż Autostradą Wolności A2 jest całkiem przyjemna. Niech żyje Słońce Peru! Niech żyje najbogatszy Polak! 😉 Jedyny minus to dość wysoki koszt, który jednak rozłożony na kilku pasażerów dało radę przeżyć. Po zjeździe z autostrady musieliśmy zatankować na --uwaga reklama— stacji benzynowej Grupy Pieprzyk. Moc, jakoś, zysk! Nowy właściciel! –koniec reklamy— Ostatnie kilometry to jak już wspomniałem stanie w korkach i podziwianie pięknego lubuskiego krajobrazu. Ciekawe widoki potrafią z nawiązką wynagrodzić mniejszą niż na autostradzie prędkość. Jeszcze tylko zaparkować ze 2 kilometry od pola namiotowego i można dźwigać klamoty na teren festiwalu.

Dotarliśmy na miejsce już po zapadnięciu zmroku, ale od razu dało się dostrzec ogrom tego miejsca. Kilka scen, setki stoisk z piwem i jedzeniem, dziesiątki tysięcy namiotów, wszędzie nieprzebrany tłum. dawno nie widziałem tylu ludzi w jednym miejscu. W dodatku właściwie wszyscy są pod wpływem alkoholu, wielu do ciebie zagaduje i czegoś chce. O dziwo pomimo wielkiego ruchu nie ma u nikogo śladów agresji. Niewątpliwie jednak pierwsze parę godzin, a nawet cały dzień to wyluzowywanie się ze stresów dnia codziennego.

Chociaż organizatorzy festiwalu zapewniają wystarczająco dużo atrakcji, to jednak uczestnicy oddolnie zapewniają kolejne. Na polu namiotowym tworzą się swoiste wioski, często charakterystycznie otaśmowane, oflagowane i w inny sposób zwracające na siebie uwagę. W jednej organizują imprezę z DJem, w drugiej można spróbować woodstockowej shishy, w jeszcze innej pograć w planszówki lub zwyczajnie pogadać i napić się z ludźmi.

Swoje namioty rozkładają różne organizacje, od Greenpeace, Rzecznika Praw Obywatelskich, organizacje niepełnosprawnych, po szkoły tańca, podróżników i studenckie koła naukowe. W każdym odbywają się warsztaty, wykłady i rozmowy z ciekawymi ludźmi. Można wziąć udział w runmagedonie, wyścigu kolarskim i meczach piłkarskich. Swój większy namiot nazwany Przystankiem Jezus rozstawili także księża. Nie sposób wszędzie zajść, każdy bez problemu znajdzie coś dla siebie.

Jeżeli pokusić się o jakąś ogólną charakterystykę uczestników Woodstocku to w większości są to na oko ludzie w wieku 18-25 lat, chociaż nie brakuje też tych starszych. Uczniowie, studenci, bezrobotni, pracownicy fizyczni i umysłowi, nawet ci na wyższych stanowiskach. Wszyscy przyjechali, aby chociaż na parę dni oderwać się od szarej rzeczywistości. Dużo przebiera się w różne stroje, farbuje sobie włosy i w inny sposób pozytywnie się wyróżnia. Jak już wspomniałem panuje atmosfera luzu i uśmiechu. Sztywniaki muszą szybko dostosować się do rzeczywistości albo wykazać się wyrozumiałością. Nie ma żadnej agresji, ani przez chwilę nie czułem się zagrożony, czego nie można powiedzieć chociażby o imprezach typu dni miasta, czy nawet biletowane koncerty na stadionach. Nikt się nie przepycha, wszyscy czekają zgodnie w długich kolejkach do kibla i po jedzenie, dzielą się jedzeniem i używkami. Oczywiście żeby nie robić z Woodstock jakiegoś spędu kółka różańcowego. Wielu potrafi być irytujących, głośnych, czasem na granicy chamstwa, ale wynika to raczej z chwilowego zapomnienia,
a nie świadomego działania.


Jeżeli chodzi o otoczkę polityczno-światopoglądową to hasła są niezmienne od lat. Miłość, przyjaźń, tolerancja, wolność jednostki i wszystko co jest z nimi związane. Nie ma żadnej agitacji na rzecz jakiejkolwiek partii, poglądów, chociaż w świetle ostatnich wydarzeń daje się odczuć, że partia Kaczora nie jest tu uwielbiana. Wydaje mi się, że każdy kto potrafi samodzielnie myśleć i nie daje się prowadzić za rękę demagogom odnajdzie się na Woodstocku bardzo dobrze. Ludzie mają różne poglądy, jest miejsce na dyskusję, ale nie na obrażanie i pogardę. Oczywiście kto chce się jedynie dobrze bawić bez sporów światopoglądowych również może to robić. Media robią niestety wiele złego swoimi kłamstwami. Czytając niektóre artykuły (zarówno pochwalne jak i negatywne) odnoszę wrażenie, że chyba mówimy o innym festiwalu.

Jeżeli słyszałeś o brudzie na festiwalu to jest w tym sporo prawdy. Toalet jest za mało, są zbyt rzadko czyszczone i opróżniane. Przez to nierzadko ludzie załatwiają się gdzieś na terenie festiwalu. Na szczęście stali bywalcy wiedzą gdzie i o której porze chodzić żeby było i czysto i komfortowo 😊 Wszędzie jest dużo śmieci, zwłaszcza aluminiowych puszek po piwie, z których miejscami tworzy się nawet swoisty dywan. Ludzie starają się grupować śmieci w workach przy namiotach, problem w tym, ze nie ma za bardzo kontenerów, gdzie można je wyrzucić. Dbanie o higienę jest jak najbardziej możliwe, chociaż jeżeli ktoś chce wziąć ciepły prysznic musi odstać swoje w długich kolejkach. Rozwiązaniem jest mycie się pod zimnymi kranami, kolejki praktycznie żadne, a umyć się można w całości bez problemów. Powyższe rzeczy stanowią pewną niedogodność, chociaż większość raczej przyjeżdżając tutaj wie czego się spodziewać, przez co łatwiej przygotować się psychicznie.

Zwolennicy Przystanku Woodstock mówią, że na ten festiwal się wraca. Niewątpliwie znaczna część uczestników przyjechała kolejny raz. Osobiście nie powiem, że na 100% tam jeszcze wrócę, ale na bank nie żałuję, że przyjechałem. Może o 10 lat za późno, ale lepiej późno niż wcale 😊

wtorek, 1 sierpnia 2017

Powstanie Warszawskie

Dzisiaj kolejna rocznica przegranego Powstania Warszawskiego, w wyniku którego zginęło ponad 200 tys. Polaków, wypędzono kilkaset tysięcy, a samo miasto zrównano z ziemią. Przykład nieudolności i krótkowzroczności dowództwa Armii Krajowej, braku dbałości o ludzkie życie i polskie dziedzictwo materialne. Jednocześnie jednak świadectwo wielkiej odwagi jego uczestników, zarówno czynnych - żołnierzy AK, jak i biernych - cywili. Odwiedzając w tamtym roku kolejny raz Muzeum Powstania Warszawskiego i tak złagodziłem mimo wszystko swoje nastawienie. Zbrodnie niemieckie oraz narodów wchodzących w skład niemieckich sił (Ukraińcy, Azerowie, Łotysze, Rosjanie) przekraczają wszelkie granice wyobraźni i były przykładem zezwierzęcenia tamtych ludzi (szczególnie rzeź Woli, gdzie zabito za jednym razem nawet 65 tys. ludzi, prawdopodobnie największa zbrodnia popełniona w czasie II WŚ i największe jednorazowe ludobójstwo na Polakach). Mimo wszystko przez 5 lat okupacji dowództwo AK doskonale wiedziało, do czego zdolni byli okupanci i czym groziło jawne starcie.


O 17 po raz kolejny zawyją syreny. Przypominają mi za każdym razem, że 1 sierpnia 1944 r. ktoś podjął decyzję, od której nie było już odwrotu. Żołnierze przystąpili do wykonania rozkazu i zaatakowali niemieckie posterunki, chociaż szanse były od początku żadne. Nie ma nic złego w walce do ostatniej kropli krwi, gdy człowiek nie ma przed sobą żadnej innej alternatywy. Wtedy jednak setki tysięcy istnień ludzkich zostało poświęconych w imię rzekomego honoru. Poświęcono ludzi, którzy byli wartościowi w naszym społeczeństwie, których potem zabrakło, gdy do Polski dobrał się komunizm.


Na temat zasadności Powstania Warszawskiego przez lata nie można było podjąć swobodnej dyskusji. Komuniści najpierw przedstawiali żołnierzy AK jako bandytów, potem w najlepszym razie przemilczali ich zasługi. Po upadku komuny próbowano niejako nadrobić stracony czas i bezkrytycznie gloryfikowano zarówno sam akt walki jak i jego dowódców. Dopiero od niedawna możliwa jest w miarę sensowna dyskusja. Dużo dało wydanie książki Piotra Zychowicza Obłęd 44. Czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi wywołując powstanie warszawskie. Autor wcale nie odkrył Ameryki, przypomniał m. in. stare teksty Józefa Mackiewicza, Stanisława Cata-Mackiewicza i Jana Ciechanowskiego, które kiedyś nie były wystarczająco "ku pokrzepieniu serc".

Leopold Okulicki - jeden z decyzyjnych wybuchu powstania, później sam ofiara bestialstwa sowietów.
 
Poniżej przytaczam dwa przykładowe teksty, które są warte przeczytania i wyciągnięcia właściwych wniosków.

http://niezalezna.pl/57954-tak-o-powstaniu-warszawskim-nikt-nie-napisal-malo-znany-tekst-jozefa-mackiewicza

http://jedyniesluszne.blox.pl/2007/08/My-dzieci-wojny.html

Cześć i chwała bohaterom, oby nikt za naszego życia nie musiał przeżyć tych wszystkich okropności co oni wtedy.