wtorek, 31 maja 2016

Wielki Kryzys w Ameryce - Murray N. Rothbard

Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o kryzysie, gdyby was nie okłamywano.


Ostatnio czytam głównie książki z zakresu ekonomii. Jest całkiem sporo ciekawych pozycji, które tłumaczą jej podstawy na konkretnych przykładach i zrozumiałym językiem (o niektórych postaram się napisać w przyszłości). Wbrew pozorom nie jest to tak nudne jak się wydaje. Ekonomia to naprawdę bardzo życiowa nauka. Wykresy i wzory matematyczne są pomocne, ale nie stanowią o jej istocie. Ekonomia bada ludzkie zachowania przy produkcji, dystrybucji i konsumpcji dóbr, których jak wiadomo najczęściej jest ograniczona ilość. Kiedyś sławni byli filozofowie, którzy potrafili odpowiedzieć na pytanie: "Jak żyć?". Dzisiaj to samo pytanie zadajemy ekonomistom, którzy stali się dla ludzi filozofami XXI wieku. Warto poświęcić czasem chwilę, aby lepiej zrozumieć to, co dzieje się dookoła nas i ma na nasze życie ogromny wpływ. Warto mieć świadomość, kiedy rządzący próbują wprowadzać rozwiązania, które są dla nas szkodliwe. Wielki Kryzys w Ameryce dotyczy wielkiego kryzysu z lat 30 XX wieku, ale jak wiadomo kryzys mamy i dzisiaj. Wydaje się, że prawie sto lat to dość, by w oparciu o popełnione błędy wyciągnąć wnioski. Niestety, chociaż mieliśmy już kiedyś ekonomiczną zapaść, to sytuacja dalej się powtarza. Co ma na to wpływ?


Wielki Kryzys w Ameryce został napisany przez Murray'a Rothbarda, wybitnego przedstawiciela szkoły austriackiej w ekonomii. W pewnym uproszczeniu można napisać, że głównym założeniem szkoły austriackiej jest sprzeciw wobec nadmiernej roli państwa w gospodarce. Nie wchodząc zbytnio w szczegóły, ingerencja państwa może polegać na czymś co powszechnie jest odbierane raczej negatywnie (nakładanie podatków, ograniczanie dostępu do zawodu), obojętnie (dotowanie, nacjonalizacja przedsiębiorstw) a przez niektórych pozytywnie (zasiłki, ceny minimalne, regulacja wysokości czynszów). Wszystkie te działania są w rozumieniu szkoły austriackiej szkodliwe i zakłócają funkcjonowanie wolnego rynku, który jest gwarancją bogacenia się społeczeństwa.

Wielki Kryzys w Ameryce to książka, która burzy "prawdę" tłoczoną przez lata uczniom do głów na lekcjach historii (sam pamiętam ze szkoły). Wygląda ona mniej więcej następująco: Wielki Kryzys został wywołany przez dziki kapitalizm, nadmierną chciwość ludzi i spekulantów. Bogaci wyzyskiwali biednych przez ustalanie zbyt wysokich cen za swoje towary, których biedny lud nie mógł nabyć. Pracodawcy kazali pracować za miskę ryżu po 12 godzin dziennie, podczas gdy sami opływali w luksusy. Spekulanci kupowali tanio, aby potem sprzedać drogo. I tak dalej i tak dalej. Wolny rynek nie zdał egzaminu, nie był w stanie sam wydobyć się z tarapatów. Na szczęście dla wszystkich dotkniętych kryzysem, do władzy doszedł Franklin D. Roosevelt, który wprowadził New Deal i dzięki interwencji państwa wyprowadził Stany Zjednoczone (a przy okazji całą resztę świata) z kryzysu. Najlepszym przykładem New Deal są państwowe roboty publiczne, wprowadzanie sztywnych cen za określone towary, czy zwiększenie roli związków zawodowych w zarządzaniu przedsiębiorstwem.

Murray Rothbard w swojej książce udowadnia, że cała ta oficjalna wersja o przyczynach Wielkiego Kryzysu w latach 30 XX wieku to delikatnie mówiąc mrzonki. Sam kryzys nie został spowodowany wcale dzikim kapitalizmem, a właśnie mieszaniem się państwa do gospodarki. Roosevelt natomiast swoimi działaniami nie zakończył kryzysu, a przyczynił się do jego przedłużenia i pogłębienia negatywnych skutków.

No dobra, ale co tak naprawdę wywołuje kryzys? To nic innego jak poprzedzający kryzys... boom gospodarczy:) Boom, inaczej cykl koniunkturalny, jest jednak tak naprawdę iluzją, z której w końcu wszyscy budzą się z bolesnym kacem. Państwo poprzez bank centralny sztucznie utrzymuje niskie stopy procentowe, co zachęca banki do ekspansji kredytowej, czyli masowego udzielania kredytów na różne inwestycje. Banki na udzielaniu kredytów zarabiają krocie, dlatego udzielają ich praktycznie każdemu. Chcesz kupić mieszkanie? Proszę bardzo. Chcesz wybudować hotel, fabrykę? Nie ma sprawy. Skoro dają, to ludzie biorą. Jak to w życiu jednak bywa, nie wszystkie inwestycje są trafione. Nagle okazuje się, że ludzie wpakowali pieniądze w coś, co nie jest tego warte. Kredyt jednak dalej trzeba spłacać. Zaczynają się problemy.


Rozwiązanie w takiej sytuacji jest jedno: zacisnąć pasa, zlikwidować nieopłacalne inwestycje i ograniczyć koszty. Co powinien zrobić rząd? NIC. Po prostu nic. Nie ingerować w ceny, płace, pozwolić upaść nierentownym firmom. Ewentualnie ograniczyć się do zapewnienia niezbędnego minimum obywatelom cierpiącym przez masowe zwolnienia. Ograniczyć ingerencję, pozwolić, aby wszystko wróciło do normy. Tymczasem co robi najczęściej rząd? Co z bankami, które bezmyślnie pożyczały pieniądze ludziom, którzy nie byli w stanie ich spłacić albo na inwestycje, które nie rokowały powodzenia? "Banki zbyt duże, aby upaść." Pewnie słyszeliście takie określenie przy okazji ostatniego kryzysu. Rząd niczym dobry rodzic pompuje w banki pieniądze, aby zapobiec ich upadkowi. Zamiast wzięcia odpowiedzialności za nietrafione decyzje, banki otrzymują pomoc. Taką samą otrzymują również przedsiębiorcy, którzy nie przemyśleli do końca swoich planów inwestycyjnych (bo trzeba ratować miejsca pracy). Taką samą pomoc otrzymają również ludzie, którzy brali kredyty w walucie obcej. Za wszystko zapłaci państwo. Państwo, czyli kto?


Czyli FRAJERZY, którzy ciężko pracują, rozsądnie inwestują, nie żyją ponad stan. Zamiast pozwolić, aby chybione inwestycje zostały zlikwidowane, aby zwolnieni pracownicy mogli przejść do branż gdzie naprawdę potrzebni, rząd bawi się w zbawiciela i sypie wszędzie groszem. Temu 500, tamtemu 700.

Wielki Kryzys w Ameryce przedstawia jak rząd wywołał kryzys i jak nieudolnie próbował z nim walczyć. Przykłady wprowadzonych lub proponowanych rozwiązań:

- niszczenie plonów rolników, aby wzrosły ceny za artykuły rolne;
- ograniczenie prawa obywateli do zakupu tańszych i lepszych produktów, przez wprowadzenie wysokich ceł na importowane towary;
- naciski na przedsiębiorców, aby utrzymywały zatrudnienie i wysokie pensje (przy jednoczesnym spadku cen towarów i opłacalności produkcji);
- odmawianie zatrudnienia kobietom, których mężowie już pracowali;
- zachęcanie ludzi do wydawania zaoszczędzonych pieniędzy;
- przymusowe "wakacje bankowe", znane nam ostatnio przy okazji kryzysu w Grecji, kiedy nie można wypłacać z banku zgromadzonych oszczędności
- odgórne ustalanie rodzaju i ilości produkowanych dóbr konsumpcyjnych, :):):) skąd my to znamy?

Wielki Kryzys w Ameryce pokazuje jak działa państwo ogarnięte dziejową misją, które chcąc dobrze robi jednak źle. Państwo, które zaczyna rościć sobie prawa do działania tam, gdzie nie powinno się mieszać. Szerzej napisałem o tym tutaj: http://zakatek-arrasa.blogspot.com/2016/04/prawo-frederic-bastiat.html
Politycy obiecują złote góry, a społeczeństwo się na to nabiera. Nie trzeba być Balcerowiczem żeby rozumieć skąd państwo ma pieniądze, które wydaje. Że jeżeli komuś się coś daje, to komuś trzeba zabrać. Że zobowiązania powinien płacić każdy, a nie tylko wybrani. Kryzys 1929, Kryzys 2008, ciekawe kiedy będzie powtórka? 

poniedziałek, 23 maja 2016

Stan futbolu - Krzysztof Stanowski. Tajemnice boiska, szatni i piłkarskich gabinetów.

Piłka nożna to najważniejsza wśród rzeczy nieważnych. Niedługo odbędzie się Euro 2016 we Francji i znowu przez miesiąc mecze będą u mnie na pierwszym miejscu. Trybunał Konstytucyjny? Szczyt NATO? Polityka? Po co się tym zamartwiać, skoro mogę obejrzeć starcie Albanii ze Szwajcarią albo Walii ze Słowacją. Jeżeli Polacy będą wygrywać i nie skończą turnieju po trzech meczach, zainteresowanie będzie jeszcze większe. Każdy zamieni się w piłkarskiego eksperta. Cała Polska nie będzie rozmawiać o niczym innym.

Fascynacja futbolem zaczyna się zazwyczaj jeszcze w dzieciństwie. Na boisko wychodziło się kiedy tylko się dało, praktycznie każdy młody chłopak grał. Była to świetna zabawa, a zarazem forma rywalizacji. Jedni grali lepiej, drudzy gorzej, ale ci co nie grali najczęściej byli odrzucani przez grupę. Skoro wszyscy grali, to naturalne, że podgląda się tych, którzy robią to najlepiej. Zaczyna się oglądać mecze w telewizji, chodzić na stadiony, niektórzy czytać gazety sportowe i coraz bardziej wgłębiać się w temat. Wśród moich rówieśników zdecydowana większość za najlepszy turniej uważa Mundial we Francji w 1998 r. Nawet brak Polski nikomu nie przeszkadzał. Kilkadziesiąt drużyn i praktycznie każda miała jakąś rozpoznawalną postać. Zidane, Del Pierro, Raul, Bergkamp, Ronaldo i wielu innych. Podziwiało się pięknie grających Brazylijczyków, Holendrów i Duńczyków, trzymało się kciuki za teoretycznie słabszych jak Jamajczycy, czy Japończycy. Zbierałem wtedy album z naklejkami Panini. Za uzbierane grosze kupowało się zestaw z kilkoma naklejkami i z ekscytacją sprawdzało się co tym razem się trafiło. Ale byłem szczęśliwy, gdy trafił mi się Alessandro Del Piero. Za jedną naklejkę z jego podobizną wymieniłem się na chyba 20 innych. Dalej każdy dorastał, ale pasja już pozostała.

Tak właśnie widzą sportową rywalizację Chińczycy. Myślę, że my również, ale z powodów poprawności politycznej nikt tego w Europie nie przyzna. Futbol to wojna!

My, zwykli kibice mamy ogromne szczęście. Pomimo upływu lat dalej odbieramy futbol tak jak gdy byliśmy jeszcze dziećmi. Krzyczymy gdy nasza drużyna strzeli gola, kurwimy na prawo i lewo gdy straci. Gdy drużyna, którą wspieramy wygra coś ważnego to przynajmniej parę dni odczuwamy satysfakcję. Oczywiście zupełnie odwrotnie jest gdy przegrywa. To jest piękne, nawet jeżeli nie do końca racjonalne.
 
Stan futbolu to książka, którą kupiłem w ciemno. Autor - Krzysztof Stanowski jest dla mnie gwarancją dobrej rozrywki. Od Kowala - prawdziwej historii, przez Spalonego i Szamo (pisałem o tej książce w tamtym roku), przy każdej z tych pozycji śmiałem się do rozpuku, wciągałem się w ciekawą historię albo byłem zaskakiwany nieznanymi wcześniej faktami. Chociaż generalnie wolę czytać książki, po które wcześniej jeszcze nie sięgnąłem, do tych powyższych wracałem wiele razy. Nawet żeby przeczytać jakiś losowy rozdział, czy fragment. Myślę, że podobnie będzie ze Stanem futbolu. Wszystkie książki Stanowskiego były napisane z polotem, lekkim piórem, czyta się je bardzo przyjemnie.

Krzysztof Stanowski, dziennikarzem sportowym jest prawie 20 lat (zaczynał w Przeglądzie Sportowym jako czternastolatek!) i widział w tym środowisku naprawdę wiele. Przeczytacie więc o rzeczach, o których wcześniej nie słyszeliście. W przeciwieństwie do nas, zwykłych kibiców, Stano ma do futbolu stosunek bardziej zawodowy. Nie kibicuje żadnej polskiej drużynie, piłkarze nie są dla niego żadnymi herosami, a zwykłymi ludźmi, ze wszystkimi ludzkimi wadami i zaletami. Poza pozycją w branży jaką Stano sobie wypracował, gwarancją dobrej treści jest jego niezależność. Ma własny portal weszlo.com, na którym publikowane są bezkompromisowe opinie o piłkarzach, trenerach i działaczach. Nikt nie mówi mu co ma publikować, a czego nie, o czym wypada pisać, a o czym nie wypada. Chce napisać, że piłkarz jest do dupy? Pisze o tym. Piłkarz się obrazi? Trudno, nie będzie miał okazji odpowiedzieć na zarzuty. Jest poza całym tym towarzystwem wzajemnej adoracji. Dzięki temu weszlo.com stało się oazą prawdziwego dziennikarstwa wśród całej tej słodkopierdzącej papki głównego nurtu.

Kiedy wszystkie media pompowały balonik przed Euro 2012, na weszlo.com bezczelnie burzono atmosferę oczekiwanego sukcesu i wytykano coraz to bardziej irracjonalne decyzje Smudy. Jak się później okazało, całkowicie słusznie.

Stan futbolu stawia pytania, nad którymi zastanawia się pewnie wielu kibiców, a następnie odpowiada na nie. Przykładowo:

Dlaczego piłkarze wcale nie są bogaci?
Dlaczego Franciszek Smuda musiał ponieść klęskę?
Dlaczego nie warto być dziennikarzem sportowym?
Dlaczego zaimponował mi Zbigniew Boniek?
Dlaczego piłkarze nie są lojalni?
Dlaczego nikt nie lubi menadżerów?
i wiele innych.

Poza powyższymi rozdziałami szczególnie podobał mi się także ten o słynnym "Fryzjerze", szefie mafii futbolowej ustawiającej mecze piłkarskie. Na wszystkie pytania Stano odpowiada przytaczając mnóstwo faktów, anegdot. Stan futbolu przeczytałem w trzy wieczory jednym tchem. Książka wróci na półkę, ale jestem pewny, że za jakiś czas znowu po nią sięgnę.

Jeżeli więc jesteście futbolowymi maniakami i zachęceni atmosferą zbliżającego się Euro chcecie kupić jakąś ciekawą piłkarską książkę, polecam właśnie Stan futbolu. Jeżeli nie macie kasy to zgłoście się do mnie, chętnie pożyczę swój egzemplarz ;)



czwartek, 5 maja 2016

Podium polskich lektur maturalnych


Matura 2016 z języka polskiego już za nami. Mam nadzieję, że maturzyści wstrzelili się w święty klucz. Niedawno w Kurierze Lubelskim (www.kurierlubelski.pl/matura-2016/a/matura-z-polskiego-2016-co-bedzie-sprawdz-lektury-z-ostatnich-lat-lista,9943514/) zamieszczono listę wszystkich lektur, które pojawiły się przez ostatnie 10 lat na podstawowej maturze z polskiego. Przedstawia się ona następująco:

Matura z polskiego 2015: "Lalka" i "Ta jedna sztuka"

Matura z polskiego 2014: "Potop" i "Wesele"
Matura z polskiego 2013: "Gloria victis", "Mazowsze" i "Przedwiośnie"
Matura z polskiego 2012: "Dziady", "Lalka" i "Ludzie bezdomni"
Matura z polskiego 2011: "Granica", "Gdy tu mój trup…", "Światło w ciemnościach"
Matura z polskiego 2010: "Świętoszek", "Zdążyć przed Panem Bogiem"
Matura z polskiego 2009: "Chłopi", "Pan Tadeusz"
Matura z polskiego 2008: "Oda do młodości", "Któż nam powróci", "Lalka"
Matura z polskiego 2007: "Dziady", "Przedwiośnie", "Granica"
Matura z polskiego 2006: "Makbet", "Chłopi"
Matura z polskiego 2005: "Potop", "Kordian" 

Z kolei w roku 2016 na maturze z języka polskiego były teksty z "Lalki", "Dziadów" i wiersz Herberta (doświadczenia z lekcji polskiego nauczyły mnie trzymać się od omawiania wierszy z daleka).



Przez ten czas dwa razy powtórzyli się Chłopi, Potop i Przedwiośnie, 3 razy Dziady, a zdecydowanym liderem jest Lalka, która pojawiła się 4 razy. Co sądzę krótko o tych książkach?

Chłopi to była dla mnie dość ciekawa lektura, odmienna od pozostałych omawianych na lekcjach. Zarówno jeżeli chodzi o tematykę, jak i bohaterów. Polska literatura XIX wieku, czy to był romantyzm, pozytywizm czy Młoda Polska, była naznaczona kwestią patriotyczną. Nawet jeżeli jakiś utwór nie dotykał tego problemu bezpośrednio, to walka o Polskę gdzieś się w jakiś sposób przewijała. Akcja Chłopów dotyczy spraw bardziej przyziemnych, z którymi spotykała się wtedy większa część naszego narodu. Wydarzenia nie rozgrywają się na polach bitw, w wielkomiejskich lokalach, tylko gdzieś na zapadłej wsi w Polsce. Z początku wszystko wydawało mi się obce. Sceneria, język, zachowania ludzkie, ale szybko mnie wciągnęło. Polacy to w dużej mierze potomkowie chłopów, albo schłopiałej drobnej szlachty. Warto o tym wiedzieć, dlatego z przyjemnością sobie Chłopów przeczytałem (już po maturze, na plaży w Bułgarii).

Potopu nie zmęczyłem w liceum i jakoś nie ciągnie mnie żeby skończyć teraz. Film oglądałem, fabułę znam, wystarczy mi. Generalnie dobre było wtedy "ku pokrzepieniu serc", dzisiaj jest wiele lepszych powieści historycznych, np. Legion Elżbiety Cherezińskiej o losach Brygady Świętokrzyskiej. Ba, nawet wtedy był polski pisarz, który pisał lepsze powieści z tego gatunku. Nazywa się Ignacy Kraszewski, niestety poza Starą Baśnią jego twórczość nie jest szerzej znana.
A gość to przykład, że o naszych dziejach można pisać ciekawie i bez zbędnego patosu (przy okazji poruszając mniej popularne wątki). Zainteresowanych odsyłam do wpisu o powieści Brühlhttp://arasoweknihy.blogspot.com/2015/09/powiesc-historyczna-w-realiach-saksonii.html

Przedwiośnia nie czytałem, ale obejrzałem film i nawet mi się podobał. Na szczęście w 2007 r. nie musiałem pisać matury na poziomie podstawowym (od razu pisałem rozszerzoną), Zresztą jak przeczytacie za chwilę, brak znajomości lektury nie jest jakimś wielkim problemem :) Zastanawiam się czy przeczytać Przedwiośnie, uważacie, że warto?

Dziady czytałem wszystkie części i wtedy nawet coś w tym widziałem. Dzisiaj jednak chyba by mi się nie chciało tego czytać, podobnie jak Kordiana Słowackiego. Co nie znaczy, że nie lubię dramatów. W tamtym roku przeczytałem kilka dzieł Szekspira i z pewnością sięgnę po kolejne.

No i na koniec wielki lider rankingu - Lalka. Tej książki także nie przeczytałem w liceum, co nie przeszkodziło mi napisać na jej temat rozprawki na maturze :) Ponieważ zawsze jest jakiś fragment książki w arkuszu, a inspirację do napisania na jakiś temat można spokojnie znaleźć w ciekawszych książkach, nie stanowi to jakiegoś wielkiego problemu. Lalkę mimo wszystko przeczytałem rok temu. Książka całkiem niezła, ale nie jestem w stanie zrozumieć uwielbienia dla niej wśród układających arkusze maturalne. Skoro jednak stoi na najwyższym stopniu podium, napiszę o niej co nieco w innym wpisie.

Z szybkich wniosków można jeszcze zauważyć, że bardzo mało jest literatury światowej. Rozumiem, że to jest matura z języka polskiego, ale o zagranicznych lekturach też pisze się przecież po polsku, są omawiane na lekcjach języka polskiego. Nie wspominając o tym, że literatura polska to nie jest jakaś samotna wyspa na środku oceanu i pozostawała pod wielkim wpływem literatury światowej. Chociażby Mickiewicz gdyby nie inspiracja Szekspirem i Goethem, to niewiele mógłby napisać swoich słynnych dzieł. JEDNA pozycja - Świętoszek Moliera spoza autorów polskich to jest jakaś żenada.

O ile dam radę zdzierżyć powyższe, to ciężko nie powiedzieć parę przekleństw na temat wieku dobieranych lektur. Z tej listy powyżej tylko JEDNA książka została napisana po 1915 r. - Przedwiośnie. Cała reszta to prawie w całości wiek XIX. Przypomina mi się Top Wszechczasów Programu III - co roku wiadomo, że na czołowych miejscach będzie Child in time, Starway to heaven, Money for nothing i inne przeboje dinozaurów. Nie mówię, że co stare to złe, może to być nawet genialne, ale jak powiedział kiedyś nasz trener reprezentacji Polski - Leo Beenhakker:

"Wyjdźcie ze swoich pieprzonych drewnianych chatek!".