wtorek, 24 listopada 2015

Bogactwo i nędza narodów. Dlaczego jedni są tak bogaci, a inni tak ubodzy?

W ostatnich latach znamy to aż za dobrze. Miliony Polaków wyemigrowało za granicę, głównie do Wielkiej Brytanii, w poszukiwaniu lepszego życia. Każdy z nas posiada wśród rodziny lub znajomych kogoś, kto wyjechał lub zastanawia się nad wyjazdem. Ostatnia fala imigrantów z biednych krajów Azji i Afryki również ma przede wszytskim podłoże ekonomiczne. Ludzie ciągną tam gdzie mogą żyć na godnym poziomie. Dla każdego oznacza to co innego. Z pewnością jakimś minimum jest możliwość zaspokojenia podstawowych potrzeb bytowych, społecznych, kulturalnych plus ewentualnie możliwość odłożenia czegoś na przyszłość. Krótko ujmując, pracować uczciwie i nie martwić się o jutro.
„Żyjemy w świecie, w którym panuje nierówność i zróżnicowanie. Można go podzielić na trzy kategorie państw: takie, w których wydaje się mnóstwo pieniędzy na odchudzanie; takie, w których ludzie jedzą żeby żyć, i takie, gdzie ludzie nie wiedzą, skąd zdobyć następny posiłek.”
Dlaczego nie w każdym kraju żyje się tak samo dostatnio? Odpowiedź znajdziemy w pracy David'a S. Landes'a, profesora historii na Uniwersytecie Harvarda. Tytuł książki to „Bogactwo i nędza narodów. Dlaczego jedni są tak bogaci, a inni tak ubodzy”. Tematem „Bogactwa i nędzy narodów” jest próba odpowiedzi na kilka interesujących pytań. Dlaczego jedne kraje są bogate, a drugie biedne? Dlaczego za wykonywanie tego samego zajęcia w jednym kraju żyjesz dostatnio, a w drugim ledwo ci starcza na przeżycie? Dlaczego mamy „bogatą północ” i „biedne południe”? Ekonomiści zajmują się tym problemem nie od dziś. Według mnie na pewno nie można wszystkiego sprowadzić do pracowitości jednych narodów i lenistwa innych (według teorii liberalnych), ani do wyzysku klasy wyższej wobec klasy niższej (teorie lewicowe). Postaram się pokrótce przedstawić jak widzi powyższe kwestie  Landes.
„Dziś już wiemy, że tam gdzie własność  znajduje się w niepewnej sytuacji, ginie przedsiębiorczość, a rozwój ulega zahamowaniu.”
Książka przedstawia dzieje świata z punktu widzenia jego gospodarczego rozwoju. Rozwój cywilizacji, nauki i techniki, a przez to rozwój gospodarki, nie postępował równomiernie we wszystkich państwach. Był zależny od wielu czynników, z ważniejszych wymieniając chociażby: klimat, położenie, religię, mentalność, czynniki zewnętrzne. Ostatecznie w tym cywilizacyjnym wyścigu na czoło wysunęła się Europa. Ostatnie tysiąc lat to bezsprzecznie okres dominacji naszego kontynentu. To z krajów europejskich wywodziło się większość najwybitniejszych naukowców, artystów, filozofów. To Europejczycy skolonizowali cały świat, oni i ich potomkowie nadali mu w dużej mierze dzisiejszy kształt.
„Najlepszym sposobem na zrozumienie problemu jest zadanie pytania: W jaki sposób bogate kraje stały się aż tak bogate? Dlaczego biedne kraje są aż tak biedne? Dlaczego Europa (Zachód) stanęła na czele tych, którzy zmieniają świat?”
Kiedy Europa zaczęła odskakiwać reszcie świata? Grunt został przygotowany już w starożytności w czasach demokracji ateńskiej i Republiki Rzymskiej. Obywatele mieli gwarantowane przez państwo pewne prawa, szanowano ich podmiotowość, a w zamian oni czuli się odpowiedzialni za swoją wspólnotę. Łatwiej jest o rozwój kiedy człowiek wie, że to na co pracuje nie zostanie mu zabrane. W despotiach wschodu, z Persją na czele, gdzie władza opierała się na strachu i wyzysku, mieszkańcy zamiast o bogaceniu się musieli myśleć o tym, jak przeżyć kolejny dzień. Oczywiście bywały różne czasy na Starym Kontynencie, ale wolnościowe idee przez wieki stały się częścią europejskiej tożsamości. Potem nastało Chrześcijaństwo, które także ograniczyło despotyczne zapędy władców. Za despotów nikt nie umiera.
„Zachodnie chrześcijaństwo zdobyło się na potępienie ambicji ziemskich władców. W sposób  pośredni chroniło to własność prywatną. Ziemscy władcy nie mogli sobie dowolnie poczynać, a nawet Kościół, zastępstwo Boga na Ziemi, nie mógł lekceważyć praw i zabierać tego co chciał.”
Po pierwsze więc mentalność, a po drugie stabilność. Kiedy Europa poradziła sobie z zagrożeniami zewnętrznym (Awarowie, Wikingowie, Arabowie, Mongołowie), a nawet sama zaczęła przechodzić do ofensywy (Rekonkwista, Krucjaty) nic już nie stało na przeszkodzie na drodze do swobodnego rozwoju. Zaraz się niektórzy zapytają, jakiego rozwoju? W średniowieczu? Co by jednak nie mówić, w tym okresie rewolucja gospodarcza stała się faktem. To wtedy znaleziono nowe zastosowania dla energii, a z tym nastąpił przyrost pracy. Zastosowano nowe techniki uprawy roli (trójpolówka), narzędzia, zwierzęta, co pozwoliło na zwiększenie produkcji żywności. Wraz ze stopniowym upadkiem systemu feudalnego następowały migracje ludności do miast, co stworzyło zalążki pracy nakładczej i upadku monopolu cechów. Wreszcie to wtedy wynaleziono bądź udoskonalono takie wynalazki jak: koło wodne, okulary, zegar mechaniczny, druk i proch strzelniczy. Autor wyjątkowo trafnie opisuje szczegółowo wielkie znaczenie tych wynalazków. Bez okularów nie powstałyby skomplikowane urządzenia nawigacyjne, mechanizm zegarów i kół wodnych stanowiły później podstawę do budowy innych maszyn. Przede wszystkim jednak czas stał się czymś mierzalnym. Człowiek wreszcie mógł zacząć funkcjonować w oparciu o czas odmierzany przez maszynę, a nie zjawiska przyrodnicze, co umożliwiło poprawę dyscypliny pracy.
„Naturalna ciekawość świata, kolonie i rozwój naukowy”
W średniowiecznej Europie prężnie zaczęły działać ośrodki akademickie. Wymianie poglądów sprzyjał wspólny język łaciński. Profesorowie i studenci podróżowali po całym kontynencie przenosząc ze sobą nowe myśli i idee. Druk upowszechnił wiedzę, a przede wszystkim umożliwił jej utrwalenie dla przyszłych pokoleń. Każde przyszłe odkrycie lub wynalazek były możliwe dzięki wiedzy skumulowanej w już wydanych publikacjach. Do tego wszystkiego dochodziła naturalna ciekawość świata człowieka i ambicje europejskich władców. Od wieków wśród ludzi krążyły opowieści o mitycznych krainach pełnych złota. Do Europy przez kupców arabskich docierały niezwykłe towary z Bliskiego Wschodu, Indii i Chin. Zbyt długo te krainy czekały na odkrycie. Wraz z postępem technicznym w dziedzinie żeglugi i nawigacji, dalekie wyprawy stały się możliwe. Pierwsi wyruszyli Portugalczycy i Hiszpanie, następnie Holendrzy, Francuzi i Anglicy. Nie każdy kraj wyniósł z odkryć Nowego Świata tyle samo. Jedni skupiali się na rabunkowej eksploatacji dającej chwilowe zyski (np. Hiszpania) inni stawiali na handel (Anglia, Holandia). Łatwy zysk przeciwko ciężkiej pracy, czas pokazał kto lepiej na tym wyszedł. Przy temacie kolonii nie można pominąć tematu niewolnictwa. Autor próbuje odpowiedzieć na pytanie: czy kraje Europy zawdzięczają swoje bogactwo dzięki niewolnictwu? Jeżeli tak to w jakim stopniu?
„Gdy nic Europejczykom nie zagrażało mogli zacząć się rozwijać, zobaczyli, że są silniejsi od innych”
Kilka wieków stopniowego rozwoju doprowadziło w końcu do rewolucji przemysłowej, która wywróciła do góry nogami dotychczas znany świat. Nawarstwienie wiedzy i umiejętności w końcu doprowadziły do przełomu. Maszyny zaczęły zastępować siłę ludzkich mięśni, człowiek zaczął wykorzystywać świadomie energię nieożywioną do własnych celów. Nastąpił szybki wzrost wydajności, a wraz z nim dochodu na osobę. Po raz pierwszy zarówno gospodarka jak i nauka rozwijały się wystarczająco szybko, by zapewnić nieustanny dopływ nowych ulepszeń. Od tego momentu rozwój uległ znacznemu przyspieszeniu. Kto był na fali stawał się bogatszy, kto się na nią nie załapał, stawał się jeszcze biedniejszy. 
Dlaczego do Rewolucji Przemysłowej doszło w Wielkiej Brytanii a nie np. w Chinach? Nie mniej ciekawe od opisania przyczyn sukcesu Europy jest opisanie przyczyn porażki pozostałych cywilizacji. Ludy indiańskie w Ameryce, czy plemiona Afryki, z wielu przyczyn nigdy nie osiągnęły wysokiego potencjału rozwoju. Nie można tego jednak powiedzieć o świecie arabskim, Indiach i Chinach. W poszczególnych etapach historii świata to one były na czele rozwoju, chwilami dość znacząco przed Europą. A jednak w pewnym momencie zatrzymały się w rozwoju i zostały podbite lub podporządkowane krajom europejskim. Tak w dużym skrócie przyczyny leżą głównie w różnicach spowodowanych religią i polityką władców. Złoty wiek islamu skończył się kiedy do głosu zaczęły dochodzić bardziej konserwatywne odłamy, które wyżej niż rozwój człowieka stawiały ścisłe posłuszeństwo Allahowi. Nastąpił zastój kulturowy, a kto stoi w miejscu ten się w końcu cofa. Po co szukać różnych rozwiązań, skoro na wszystko odpowiedzią jest Koran? Z kolei w Chinach, w których wiele wynalazków powstało zanim te pojawiły się w Europie, problemem była polityka władców, którzy nie sprzyjali innowacyjności. Konfucjanizm panujący w Chinach ostrożnie podchodził do nowinek, które równie dobrze mogły być pożyteczne państwu, jak i mogły być zagrożeniem dla władcy. Bezpieczniej było patrzeć na nie podejrzliwym okiem. Poza tym wiedza nie była nigdzie zapisywana, nie istniała społeczność akademicka jak w Europie, dlatego często zdarzało się tak, że wynalazki i odkrycia były zapominane na wiele lat i potem były odkrywane ponownie. Do porażki Chin i Indii przyczyniła się ponadto poczucie wyższości ich władców wobec europejskich przybyszów i niechęć do wprowadzania reform. Wydaje się, że Chiny odrobiły już lekcję z przeszłości i powoli dołączają do grona państw potężnych i bogatych.
Krótko podsumowując, przepis na bogactwo kraju wydaje się prosty. Trzeba stawiać na innowacyjne rozwiązania, które potem można sprzedać. To co może zrobić każdy nigdy nie będzie warte tyle co mogą zrobić nieliczni. Przede wszystkim jednak ważna jest produktywność. Teoretycznie jest wielu informatyków na świecie, ale jeden poradzi sobie z problemem w godzinę, a inny w dwa dni. W jednej fabryce w tydzień skręcą 100 a w innej 500 samochodów. Innowacyjność + produktywność = bogactwo. Takie różnice mierzone w skali całego kraju, na przestrzeni wielu lat, stanowią podstawę bogactwa kraju. Wszystko osiągane ciężką pracą, kosztem wielu wyrzeczeń. Na koniec cytat z książki, jakże prawdziwy:

"Żyjemy w epoce deserów. Chcemy, żeby wszystko było słodkie, zbyt wielu z nas pracuje, żeby żyć, a żyje po to, by być szczęśliwymi. Nic w tym zdrożnego, tylko że taka postawa nie sprzyja wysokiej produktywności. Chcecie ją osiągnąć? Powinniście więc żyć po to, by pracować, a szczęście uzyskiwać jak produkt uboczny."

wtorek, 20 października 2015

Szamo - Wszystko, co wiedziałbyś o piłce nożnej gdyby cię nie oszukiwano. K. Stanowski, G. Szamotulski



Od dawna wiadomo, że bramkarze muszą być szaleni. Boruc, Kahn, Valdes, Szczęsny, Neuer, Buffon i wielu innych. Wszyscy to ludzie o silnej, wyróżniającej się osobowości. Zaczyna się jeszcze na jakimś podwórkowym boisku. Na bramce zazwyczaj nikt nie chciał stać, każdy wolał biegać za piłką i strzelać gole. Bez bramkarza jednak ani rusz, stawiano więc na bramce jakiegoś leszcza albo kogoś, komu w ogóle nie chciało się grać. Czasami coś obronił, czasami puścił, a przynajmniej nie robił dodatkowego tłumu na boisku. I w takich okolicznościach raz na jakiś czas zdarzało się, że ktoś jednak chciał być bramkarzem z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie dlatego, że nie potrafił grać, czy odstawał od innych, po prostu to lubił i zatrzymywanie strzałów sprawiało mu przyjemność. Nie było takich dużo, bez wątpienia to nie mógł być nikt zwyczajny, musiał się czymś wyróżniać. To była wstępna selekcja ludzi na tę pozycję, dalej jest już tylko hartowanie. Rzucanie się napastnikom pod nogi, przyjmowanie na twarz silnych strzałów, po meczu otarcia od licznych interwencji, oto chleb powszedni gry bramkarza. Dodatkowo trzeba było być odpornym psychicznie po wpuszczonych szmatach (o 50 obronionych wcześniej strzałach wszyscy już dawno zapomnieli), wrzeszczeć na swoich kolegów z drużyny żeby ruszyli dupę na obronę, generalnie być skupionym przez całe spotkanie. Podczas meczu bramkarze mają za sobą zazwyczaj trybunę fanatycznych kibiców i wtedy też muszą swoje wysłuchać. Jak oglądałem mecze w Łęcznej to przez 90 minut Radosław Majdan musiał wysłuchiwać o tym, że jest "kurwą", "jebanym pedałem", że Doda obciągała każdemu z siedzących na trybunie B. Po meczu (który Wisła oczywiście wygrała) jak gdyby nigdy nic odwrócił się do obrażających go kibiców i zaczął pokazywać wszystkim gest Kozakiewicza. Wściekli kibice rzucali w niego racami, a Majdan z uśmiechem na ustach ich unikał i zachęcał, aby się bardziej postarali.



W takiej fryzurze zaprezentował się kibicom Widzewa...
Głównym bohaterem "Szamo" jest Grzegorz Szamotulski. Jeżeli o bramkarzach można mówić, że są szaleni, to Szamotulskiego spokojnie można nazwać pierdolniętym (co sam zainteresowany we wstępie przyznaje). Jego ksywa "Szalony mnich", którą dostał podczas gry w Dundee United, mówi sama za siebie. To raptus, osoba impulsywna, reagującą tu i teraz. Bezczelny, momentami chamski. Potrafił wygarnąć każdemu niezależnie od zasług, czy pełnionej funkcji. Prezes, trener, kolega z drużyny, dla niego nie było autorytetów. Oczywiście takie zachowanie nie zawsze kończyło się dla niego dobrze. Jednocześnie miał charakter wojownika, potrafił zmotywować swoich kolegów do maksymalnego wysiłku i tchnąć w nich wolę walki. Nie był jednak furiatem. Posiadał duże poczucie humoru, gołębie serce, lubił wykręcać innym różne numery. W normalnych okolicznościach był równym chłopem, którego dało się lubić. Jak na polskie warunki był bardzo dobrym bramkarzem, regularnie powoływanym do Reprezentacji Polski. Najbardziej kojarzony jest ze swoich występów w Legii Warszawa w latach 1995-2000, ale z powodzeniem grał również w innych klubach polskiej ekstraklasy, w Austrii, Grecji, Szkocji, Anglii, Izraelu i na Słowacji. Trochę się tych klubów w jego karierze (1991-2012) uzbierało. Być może mógł ugrać przez te lata nieco więcej, ale swoje zobaczył i tym właśnie dzieli się w tej książce.



...a w taki sposób ich pozdrawiał.

"Szamo" nie jest biografią. Nie ma tutaj żadnej fabuły, chronologii, opisów ważnych wydarzeń z życia itp. To bardziej zapis luźnych scenek, których świadkiem był Szamo lub o których opowiedzieli mu jego koledzy. Nie znajdziecie tu szczegółowych opisów meczów, treningów, zgrupowań, całego tego piłkarskiego chleba powszedniego. Są jedynie tłem, aby pokazać barwne i śmieszne anegdoty, historyjki. Z tej książki dowiecie się jak naprawdę wygląda piłkarska drużyna od środka, co robią piłkarze w wolnym czasie, jakimi są ludźmi, jak zachowują się ludzie znani z pierwszych stron gazet w rzeczywistości. Te wszystkie historyjki pogrupowane są na te dotyczące trenerów (i pseudotrenerów, gdzie najbardziej dostaje Stefan Majewski), piłkarzy i pieniędzy (których w piłce nożnej nie brakuje). Jakieś przykładowe? Chociażby jazda pod prąd na autostradzie, zerwanie więzadeł podczas jazdy na motorze, a potem symulowanie, że stało się to podczas treningu, Szamo chowający swojemu szefowi okulary i bawiący się z nim w "ciepło-zimno".


                                          Sporo miejsca zostało poświęcone trenerowi Januszowi W.

Chcecie wiedzieć, dlaczego polska piłka szorowała momentami o dno? Wystarczy poczytać w książce o ludziach, którzy ją tworzyli: piłkarzach, trenerach, działaczach. Szamo zaczynał grać w czasach gdzie o profesjonalnym prowadzeniu się nikt nie słyszał. Piłkarze chlali, palili, rypali nocami w karty (chociaż umiejętności mieli niejednokrotnie większe niż grajki dzisiaj). Trenerzy nie byli wcale lepsi. Niekompetentni, niezbyt przykładali się do pracy (albo za bardzo się przykładali). Motywowanie zawodników ograniczało się do słów "kiełbasy w górę i opierdalamy frajerów". Działacze byli zwykłymi cwaniaczkami, którym nie powinno się powierzać zarządzania sklepem osiedlowym, a co dopiero klubem piłkarskim. Wszystko przeżerały układy i korupcja. Mimo tego ciemnego obrazu wszystko zostało przedstawione z przymrużeniem oka. Czasem jest śmiesznie, czasem strasznie, czasem żenująco, ale nigdy nudno.

Szamo jako Mad Monk podczas gry w Szkocji

Na tle wielu innych piłkarskich biografii piłkarzy, które są często zwyczajnie nudne i do bólu przewidywalne, "Szamo" jest powiewem świeżości i oryginalności. Nie przypominam sobie innej tego typu pozycji o polskim sportowcu. Czyta się jednym tchem, lektura nie powinna zająć dłużej niż 4-5 godzin. Krzysztof Stanowski, w mojej opinii najlepszy dziennikarz sportowy w Polsce, opisał wszystko prostym, a jednocześnie barwnym językiem. Dzięki temu, że historyjek jest dużo, można wracać do lektury po dłuższym czasie i będą tak samo śmieszne i zaskakujące. Jeżeli macie dość oklepanych piłkarskich książek, które zalegają w Empiku i służą tylko wyciągnięciu paru złotych od czytelników polecam "Szamo", książkę, która doskonale burzy utrwalony w mediach obraz piłkarzy.

sobota, 12 września 2015

Powieść historyczna w realiach Saksonii XVIII wieku. Brühl - Józef Ignacy Kraszewski

Zawsze ciekawiły mnie historie ludzi, którzy rządzili z tylnego siedzenia. Nie interesowały ich "żyrandole" tylko prawdziwa, niczym nieograniczona władza. Zaczynali od najniższych stanowisk, pozornie nie wyróżniali się z tłumu, a jednak mieli cechy pozwalające dotrzeć im na sam szczyt. Królem Polski w latach 1733-1763 był August III Sas z dynastii Wettinów. Jako władca jest oceniany negatywnie, ponieważ nie interesował się zbytnio losami państwa. Od uciążliwych obowiązków wyżej cenił picie, jedzenie i inne zabawy, idealny materiał na marionetkę dla kogoś innego. Aby król mógł korzystać z uroków życia ktoś musiał go wyręczyć w rządzeniu. Ta książka jest właśnie o człowieku, który w tamtym czasie faktycznie rządził Polską i Saksonią. Jak dużą miał władzę? Ot na przykład zrobił swojego 11-letniego syna starostą warszawskim, co oburzyło nawet kompletnie zdemoralizowaną wtedy polską szlachtę. Niewątpliwie warto się zapoznać z jego historią. Panie i panowie, przed państwem Henryk Brühl!

Fabuła książki skupia się wokół początków wielkiej kariery Brühla na dworze w Dreźnie. Poznajemy go jako młodego pazia na dworze Augusta II Mocnego. Poprzez zawiązywanie różnych intryg, zdobywanie znajomości wpływowych ludźmi, pnie się coraz wyżej w hierarchii władzy. Sam wie jak stać się użytecznym dla króla i zyskać największe wpływy - dostarczanie pieniędzy dla rządzących zawsze było i będzie przez nich mile widziane J Kiedy umiera król August II Mocny a na tron wstępuje jego syn August III, Brühl należy już do najbliższego kręgu władzy.

Nasz bohater w polskim stroju

Brühl nie ma jednak władzy absolutnej. Musi uznać uprzywilejowaną pozycję hrabiego Aleksandra Sułkowskiego, dumnego polskiego szlachcica, który był najbliższym towarzyszem króla. Sułkowski i August znali się już od wczesnego dzieciństwa i ufali sobie bezgranicznie. Wydaje się niemożliwym odsunąć od króla postać takiego formatu, co jednak nie zniechęca Brühla, który podejmuje wyzwanie. Rywalizacja pomiędzy Brühlem a Sułkowskim jest jedną z głównych osi powieści, i od początku staje się jasne, że dla jednego z nich zabraknie miejsca przy tronie. To wojna między dwoma silnymi graczami, gdzie wygra sprytniejszy i bardziej przebiegły.

hrabia Aleksander Sułkowski, największa przeszkoda w realizacji ambicji Brühla

Na wydarzenia w powieści mają wpływ świetnie zarysowane postacie. Jest August II – człowiek o mocnym charakterze, niezależny, prawdziwy władca absolutny i dla odmiany jego syn August III, przedstawiony jako leniwy idiota, łatwo ulegający wpływom. Sporo do powiedzenia mają również Maria Józefa – królowa i żona Augusta III oraz ojciec Guarini – spowiednik króla,  agent papieża, który zdecydowanie nie uznaje czegoś takiego jak rozdział państwa od kościoła J Przede wszystkim jednak Ignacy Kraszewski genialnie przedstawił samego Henryka Brühla. Brühl w powieści jawi się jako człowiek chorobliwie ambitny, rządny władzy, pieniędzy i zaszczytów, który nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć to co chce. Najbardziej razi jednak jego obłuda i hipokryzja. Religia jest dla niego jedynie środkiem do osiągania korzyści. Brühl pozuje na pobożnego człowieka, skutecznie oddalając od siebie jakiekolwiek podejrzenia o niecne działania. Czytając nie sposób nie docenić jednak konsekwencji z jaką piął się w górę od ubogiego szlachcica do faktycznego władcy dwóch państw.

Skromna chata skromnego urzędnika w Nischwitz w Saksonii

Pałac Brühla w stylu rokoko w Warszawie, niestety został zniszczony w 1944

Książka znakomicie oddaje realia jakie panowały w pierwszej połowie XVIII w. w Saksonii. Polowania na dziki i cietrzewie, bogate uczty, organizowane z rozmachem opery, tak wyglądały rozrywki wyższych sfer. Z kolei samo otoczenie króla jawi się jako miejsce zepsute, gdzie nie liczą się przyjaźnie, ale interesy. Jednego dnia ludzie kłaniali się jakiejś osobistości, by porzucić ją gdy tylko podwinęła się jej noga. Trzeba było wiedzieć do kogo warto się uśmiechnąć, a komu można bezkarnie sprzedać kopa w dupę.

"Brühl" jest powieścią historyczną, dlatego praktycznie wszystkie występujące postacie to prawdziwe osoby. Również wydarzenia z tamtego okresu zdarzyły się naprawdę. Chociaż fabuła jest wierna historii, to stanowi ona bardziej tło do studium osobowości Brühla i jego działań na dworze królewskim. Zarówno ci co interesują się tym okresem historycznym, jak i ci, którzy niewiele o nim wiedzą powinni się dobrze bawić czytając tę książkę. Warto po nią sięgnąć i docenić świetną robotę jaką odwalił J.I. Kraszewski, autor piszący nie gorzej od Sienkiewicza czy Prusa, ale dzisiaj niestety dość zapomniany.

Zdjęcia z wikipedia.org