czwartek, 10 sierpnia 2017

Przystanek Woodstock - wrażenia




Uff, dopiero parę dni po zakończeniu Przystanku Woodstock jestem na tyle wypoczęty, że jestem w stanie napisać parę słów. Woodstock to coś więcej niż tylko muzyka, chociaż niewątpliwie stanowi ona o istocie festiwalu. Tym razem nie napiszę ani słowa o muzyce, moje wrażenia odnośnie występów będą w kolejnym wpisie. Dzisiaj podzielę się wyłącznie wrażeniami kogoś kto pojechał na Woodstock pierwszy raz, czyli oczekiwania, oczarowania, rozczarowania i łamanie stereotypów. Miałem to szczęście, że pojechałem z ludźmi, którzy byli już na festiwalu nieraz. W tym miejscu jeszcze raz dziękuję za pomoc we właściwym odnalezieniu się w nowej rzeczywistości 😊

Dojazd z Lublina do Kostrzyna zajął nam ok 10 godzin, z czego godzinę spędziliśmy w Warszawie, a około dwóch godzin przed samym wjazdem do Kostrzyna, gdzie porobiły się ogromne korki. Ogólnie podróż Autostradą Wolności A2 jest całkiem przyjemna. Niech żyje Słońce Peru! Niech żyje najbogatszy Polak! 😉 Jedyny minus to dość wysoki koszt, który jednak rozłożony na kilku pasażerów dało radę przeżyć. Po zjeździe z autostrady musieliśmy zatankować na --uwaga reklama— stacji benzynowej Grupy Pieprzyk. Moc, jakoś, zysk! Nowy właściciel! –koniec reklamy— Ostatnie kilometry to jak już wspomniałem stanie w korkach i podziwianie pięknego lubuskiego krajobrazu. Ciekawe widoki potrafią z nawiązką wynagrodzić mniejszą niż na autostradzie prędkość. Jeszcze tylko zaparkować ze 2 kilometry od pola namiotowego i można dźwigać klamoty na teren festiwalu.

Dotarliśmy na miejsce już po zapadnięciu zmroku, ale od razu dało się dostrzec ogrom tego miejsca. Kilka scen, setki stoisk z piwem i jedzeniem, dziesiątki tysięcy namiotów, wszędzie nieprzebrany tłum. dawno nie widziałem tylu ludzi w jednym miejscu. W dodatku właściwie wszyscy są pod wpływem alkoholu, wielu do ciebie zagaduje i czegoś chce. O dziwo pomimo wielkiego ruchu nie ma u nikogo śladów agresji. Niewątpliwie jednak pierwsze parę godzin, a nawet cały dzień to wyluzowywanie się ze stresów dnia codziennego.

Chociaż organizatorzy festiwalu zapewniają wystarczająco dużo atrakcji, to jednak uczestnicy oddolnie zapewniają kolejne. Na polu namiotowym tworzą się swoiste wioski, często charakterystycznie otaśmowane, oflagowane i w inny sposób zwracające na siebie uwagę. W jednej organizują imprezę z DJem, w drugiej można spróbować woodstockowej shishy, w jeszcze innej pograć w planszówki lub zwyczajnie pogadać i napić się z ludźmi.

Swoje namioty rozkładają różne organizacje, od Greenpeace, Rzecznika Praw Obywatelskich, organizacje niepełnosprawnych, po szkoły tańca, podróżników i studenckie koła naukowe. W każdym odbywają się warsztaty, wykłady i rozmowy z ciekawymi ludźmi. Można wziąć udział w runmagedonie, wyścigu kolarskim i meczach piłkarskich. Swój większy namiot nazwany Przystankiem Jezus rozstawili także księża. Nie sposób wszędzie zajść, każdy bez problemu znajdzie coś dla siebie.

Jeżeli pokusić się o jakąś ogólną charakterystykę uczestników Woodstocku to w większości są to na oko ludzie w wieku 18-25 lat, chociaż nie brakuje też tych starszych. Uczniowie, studenci, bezrobotni, pracownicy fizyczni i umysłowi, nawet ci na wyższych stanowiskach. Wszyscy przyjechali, aby chociaż na parę dni oderwać się od szarej rzeczywistości. Dużo przebiera się w różne stroje, farbuje sobie włosy i w inny sposób pozytywnie się wyróżnia. Jak już wspomniałem panuje atmosfera luzu i uśmiechu. Sztywniaki muszą szybko dostosować się do rzeczywistości albo wykazać się wyrozumiałością. Nie ma żadnej agresji, ani przez chwilę nie czułem się zagrożony, czego nie można powiedzieć chociażby o imprezach typu dni miasta, czy nawet biletowane koncerty na stadionach. Nikt się nie przepycha, wszyscy czekają zgodnie w długich kolejkach do kibla i po jedzenie, dzielą się jedzeniem i używkami. Oczywiście żeby nie robić z Woodstock jakiegoś spędu kółka różańcowego. Wielu potrafi być irytujących, głośnych, czasem na granicy chamstwa, ale wynika to raczej z chwilowego zapomnienia,
a nie świadomego działania.


Jeżeli chodzi o otoczkę polityczno-światopoglądową to hasła są niezmienne od lat. Miłość, przyjaźń, tolerancja, wolność jednostki i wszystko co jest z nimi związane. Nie ma żadnej agitacji na rzecz jakiejkolwiek partii, poglądów, chociaż w świetle ostatnich wydarzeń daje się odczuć, że partia Kaczora nie jest tu uwielbiana. Wydaje mi się, że każdy kto potrafi samodzielnie myśleć i nie daje się prowadzić za rękę demagogom odnajdzie się na Woodstocku bardzo dobrze. Ludzie mają różne poglądy, jest miejsce na dyskusję, ale nie na obrażanie i pogardę. Oczywiście kto chce się jedynie dobrze bawić bez sporów światopoglądowych również może to robić. Media robią niestety wiele złego swoimi kłamstwami. Czytając niektóre artykuły (zarówno pochwalne jak i negatywne) odnoszę wrażenie, że chyba mówimy o innym festiwalu.

Jeżeli słyszałeś o brudzie na festiwalu to jest w tym sporo prawdy. Toalet jest za mało, są zbyt rzadko czyszczone i opróżniane. Przez to nierzadko ludzie załatwiają się gdzieś na terenie festiwalu. Na szczęście stali bywalcy wiedzą gdzie i o której porze chodzić żeby było i czysto i komfortowo 😊 Wszędzie jest dużo śmieci, zwłaszcza aluminiowych puszek po piwie, z których miejscami tworzy się nawet swoisty dywan. Ludzie starają się grupować śmieci w workach przy namiotach, problem w tym, ze nie ma za bardzo kontenerów, gdzie można je wyrzucić. Dbanie o higienę jest jak najbardziej możliwe, chociaż jeżeli ktoś chce wziąć ciepły prysznic musi odstać swoje w długich kolejkach. Rozwiązaniem jest mycie się pod zimnymi kranami, kolejki praktycznie żadne, a umyć się można w całości bez problemów. Powyższe rzeczy stanowią pewną niedogodność, chociaż większość raczej przyjeżdżając tutaj wie czego się spodziewać, przez co łatwiej przygotować się psychicznie.

Zwolennicy Przystanku Woodstock mówią, że na ten festiwal się wraca. Niewątpliwie znaczna część uczestników przyjechała kolejny raz. Osobiście nie powiem, że na 100% tam jeszcze wrócę, ale na bank nie żałuję, że przyjechałem. Może o 10 lat za późno, ale lepiej późno niż wcale 😊

wtorek, 1 sierpnia 2017

Powstanie Warszawskie

Dzisiaj kolejna rocznica przegranego Powstania Warszawskiego, w wyniku którego zginęło ponad 200 tys. Polaków, wypędzono kilkaset tysięcy, a samo miasto zrównano z ziemią. Przykład nieudolności i krótkowzroczności dowództwa Armii Krajowej, braku dbałości o ludzkie życie i polskie dziedzictwo materialne. Jednocześnie jednak świadectwo wielkiej odwagi jego uczestników, zarówno czynnych - żołnierzy AK, jak i biernych - cywili. Odwiedzając w tamtym roku kolejny raz Muzeum Powstania Warszawskiego i tak złagodziłem mimo wszystko swoje nastawienie. Zbrodnie niemieckie oraz narodów wchodzących w skład niemieckich sił (Ukraińcy, Azerowie, Łotysze, Rosjanie) przekraczają wszelkie granice wyobraźni i były przykładem zezwierzęcenia tamtych ludzi (szczególnie rzeź Woli, gdzie zabito za jednym razem nawet 65 tys. ludzi, prawdopodobnie największa zbrodnia popełniona w czasie II WŚ i największe jednorazowe ludobójstwo na Polakach). Mimo wszystko przez 5 lat okupacji dowództwo AK doskonale wiedziało, do czego zdolni byli okupanci i czym groziło jawne starcie.


O 17 po raz kolejny zawyją syreny. Przypominają mi za każdym razem, że 1 sierpnia 1944 r. ktoś podjął decyzję, od której nie było już odwrotu. Żołnierze przystąpili do wykonania rozkazu i zaatakowali niemieckie posterunki, chociaż szanse były od początku żadne. Nie ma nic złego w walce do ostatniej kropli krwi, gdy człowiek nie ma przed sobą żadnej innej alternatywy. Wtedy jednak setki tysięcy istnień ludzkich zostało poświęconych w imię rzekomego honoru. Poświęcono ludzi, którzy byli wartościowi w naszym społeczeństwie, których potem zabrakło, gdy do Polski dobrał się komunizm.


Na temat zasadności Powstania Warszawskiego przez lata nie można było podjąć swobodnej dyskusji. Komuniści najpierw przedstawiali żołnierzy AK jako bandytów, potem w najlepszym razie przemilczali ich zasługi. Po upadku komuny próbowano niejako nadrobić stracony czas i bezkrytycznie gloryfikowano zarówno sam akt walki jak i jego dowódców. Dopiero od niedawna możliwa jest w miarę sensowna dyskusja. Dużo dało wydanie książki Piotra Zychowicza Obłęd 44. Czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi wywołując powstanie warszawskie. Autor wcale nie odkrył Ameryki, przypomniał m. in. stare teksty Józefa Mackiewicza, Stanisława Cata-Mackiewicza i Jana Ciechanowskiego, które kiedyś nie były wystarczająco "ku pokrzepieniu serc".

Leopold Okulicki - jeden z decyzyjnych wybuchu powstania, później sam ofiara bestialstwa sowietów.
 
Poniżej przytaczam dwa przykładowe teksty, które są warte przeczytania i wyciągnięcia właściwych wniosków.

http://niezalezna.pl/57954-tak-o-powstaniu-warszawskim-nikt-nie-napisal-malo-znany-tekst-jozefa-mackiewicza

http://jedyniesluszne.blox.pl/2007/08/My-dzieci-wojny.html

Cześć i chwała bohaterom, oby nikt za naszego życia nie musiał przeżyć tych wszystkich okropności co oni wtedy.