Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą książka. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 września 2017

Koralina: książka vs film

Koralina jest książką dla dzieci opowiadająca historię małej dziewczynki, która wraz z rodzicami przeprowadza się do starego domu. Nowe otoczenie, nowa szkoła, nowi sąsiedzi. Ot wydawałoby się zwyczajna książka dla najmłodszych, pełna perypetii dotyczących konieczności dostosowania się do nowej sytuacji. Jednak stara rezydencja skrywa mroczny sekret: małe drzwi prowadzące do innego świata, zamieszkanego przez wiedźmę.

Spokojnie można powiedzieć, że Koralina jest horrorem dla dzieci. Mroczna historia napisana dość prosto i zwięźle, przyprawia o ciarki. Główna bohaterka musi stoczyć walkę ze światem iluzji i mroku aby ochronić swoją rodzinę. Cała historia od początku do końca owiana jest mgłą tajemnicy.

Wiele osób zarzuca książce Gaiman'a, że akcja i opisy nie są rozbudowane, a główna bohaterka jest nudna i płaska. Nie ma żadnych deskrypcji, przestojów, słowem żadnych "dodatków". Przeskakujemy od wydarzenia do wydarzenia, a Koralina biega to tu, to tam i krzyczy: "Chcę być odkrywcą.". Tego typu twierdzenia na ogół poprzedzają zdanie: Dobrze, że istnieje ekranizacja, jest dużo lepsza.

Nie sądzę, aby ta opinia była w porządku wobec książki.

Przede wszystkim, historia skierowana jest do dzieci. Oczekiwanie złożonej fabuły i hiper rozbudowanych charakterów jest moim zdaniem nieco dziwne. Koralina jest najprawdopodobniej uczennicą szkoły podstawowej. Szuka typowo dziecięcych przygód, jest ciekawa świata i otoczenia. Autor przedstawia wszystko jej oczami, dlatego rzeczywistość wydaje się być tak prosta.

Po drugie, jak powszechnie wiadomo, brak rozwlekłych opisów czyni akcję bardziej dynamiczną. Co jednak jeśli opisów nie ma prawie wcale? Odpowiedzią jest nasza wyobraźnia. Każdą postać i każde miejsce możemy stworzyć sami. Dzięki temu w pełni odczujemy piękno i magię książki. Ponadto każdy będzie przeżywał historię na swój sposób. Dla przykładu, gdy bohater idzie przez las, każdy z nas wyobrazi sobie to inaczej. Jesienny las, pełen soczysto-zielonych liści, las bukowy czy świerkowy. Nasza wyobraźnia czyni historię bliższą nam. W dobie przesytu drażniąco szczegółowych opisów, Gaiman pozostawia ogromne pole do popisu wyobraźni. Za to właśnie cenię Koralinę.

Jeśli chodzi o adaptację filmową Henry'ego Selicka, to jest ona bezsprzecznie magiczna. Już sam fakt, że film nie jest zrobiony komputerowo, ale za pomocą poruszających się lalek zasługuje na podziw. Twórcy filmu zadbali o każdy nawet najdrobniejszy szczegół, a sam reżyser ukrył wiele symboli i ciekawostek pośród rekwizytów. Nawet spinka Koraliny niesie w sobie pewną symbolikę. Wszystko po to, aby nadać historii jak największą głębie i przypodobać się widzom. Pod tym względem można powiedzieć, że film odniósł stuprocentowy sukces. Fani na całym świecie doszukują się kolejnych zakamuflowanych podpowiedzi i wymyślają miliony teorii.

Idealnie dopasowana muzyka, świetne tło i kolory idealnie harmonizują z barwnymi i dopracowanymi postaciami. W filmie również pokazano Koralinę jako dziewczynkę pełną energii z mocnym charakterem.Wszystko to sprawia, że film idealnie ukazuje historię Gaiman'a i uzupełnia wszystko to czego autor nie dopowiedział.

Osobiście uważam, że film pokazuje moc i siłę wyobraźni. Selick pokazał swoją wersje Koraliny. Pokazał jak wyobraźnia ożywia historię zapisaną na kartach książki. Myślę że to najlepszy dowód na siłę wyobraźni.

Reasumując, zarówno książka jak i film są godne uwagi  i zdecydowanie zaliczają się do udanych dzieł.

Tuzi



Zdjęcie:
http://ecsmedia.pl

niedziela, 30 października 2016

IV spotkanie klubu dyskusyjnego "Czytaj i pij" - relacja


IV spotkanie klubu dyskusyjnego "Czytaj i pij" tym razem odbyło się w Aviatorze przy Centrum Spotkań Kultur. Od kiedy zniknęło ogrodzenie otaczające były teren budowy, okolica zyskała dużo na atrakcyjności. Stare Miasto chociaż ładne, to jednocześnie coraz droższe i bardziej zatłoczone. Zarezerwowałem stolik w oddzielonej sali na dole, która okazała się... palarnią :) Trzeba było się szybko ewakuować z komory gazowej, na szczęście w całym lokalu było jeszcze dosyć miejsca. Początkowo zapowiadało się na frekwencyjny rekord, ale ostatecznie nie wszyscy mogli się pojawić. Część osób było pierwszy raz, co mnie bardzo cieszy, a część uczestniczyła w spotkaniu po raz kolejny, co cieszy jeszcze bardziej.

Dyskutowaliśmy o książce Mężczyzna, który pomylił żonę z kapeluszem Oliver'a Sacks'a, która wygrała w głosowaniu na blogu. Czasu na przeczytanie było sporo i praktycznie wszyscy zdołali się z nią zapoznać. Jak zawsze jednak dyskusja na "Czytaj i pij" nie dotyczyła książki jako takiej, a problemów w niej poruszonych. Nie ma więc co rezygnować z uczestnictwa w spotkaniu tylko dlatego, że nie przeczytało się książki. Oczywiście zachęcam do tego, bo wtedy przyjemność z dyskusji jest o wiele większa.

Mężczyzna, który... stanowi opis ciekawych przypadków medycznych, które pokazują zależność pomiędzy dysfunkcjami mózgu a wpływem na procesy poznawcze człowieka. Każdy przypadek to odrębna historia pacjenta, który zmaga się z chorobą. Poznajemy tak nietypowe problemy jak utrata świadomości posiadania ciała, utrata zdolności zapamiętywania na dłużej niż kilka minut, czy nieumiejętność przetwarzania bodźców odebranych z otoczenia (agnozja). Rzeczy, które dla przeciętnego człowieka są oczywiste, dla chorych stają się nieosiągalne lub utrudnione. Często jednak w zamian za utratę pewnych zdolności, otrzymują coś niedostępnego dla innych (kreatywność, zdolność odczytywania ukrytych emocji, skomplikowane działania matematyczne). Czasami lekarz musi sobie zadać pytanie, czy leczenie takich pacjentów i dostosowanie ich do tego co społeczeństwo uważa za "normalne" jest najlepsze co może dla nich zrobić.

Poza samym zaspokojeniem ciekawości, mogliśmy porozmawiać o tym, czym jest właściwie "normalność" i czy coś takiego w ogóle istnieje. Co stanowi o istocie człowieczeństwa? Kim bylibyśmy bez całej otoczki społeczno-kulturalnej? Jak można zastąpić utracone zdolności poznawcze? Jak można się poczuć po grzybkach halucynogennych?;p Każde pytanie stanowiło pretekst do zadawania kolejnych i nakręcało dyskusję. Uczestniczenie w takim spotkaniu to sama przyjemność. Nie muszę chyba dodawać, że wciągające dyskusje możliwe są tylko z ciekawymi i otwartymi ludźmi. Na szczęście o to nigdy nie trzeba będzie się martwić, bo na "Czytaj i pij" nie ma ludzi przypadkowych :)
 
Na koniec dyskusji każdy przedstawił propozycję książki na następne spotkanie. Każdy może zagłosować w ankiecie dostępnej na blogu, szerszy opis propozycji dostępny jest pod tym linkiem: http://zakatek-arrasa.blogspot.com/2016/10/wybierz-ksiazke-spotkanie-ankieta.html  Koniec dyskusji na temat książki nigdy nie oznacza końca spotkania, w przeciwieństwie do niniejszej relacji.

Kolejne spotkanie za mniej więcej miesiąc, zachęcam do polubienia fanpage'a, aby być na bieżąco:




środa, 6 lipca 2016

Gra o tron. Czy warto sięgnąć po książkę?



Ostatnio obejrzałem ostatni odcinek 6 serii Gry o tron. Zdecydowanie nie zawiodłem się na nim. Było sporo zwrotów akcji, zabito wiele postaci i przy okazji zakończono parę wątków. Końcówka to cliffhanger, który ostrzy nam apetyty na kolejny sezon. Twórcy serialu serwują nam kawał dobrej rozrywki, szkoda, że na kontynuację musimy czekać kolejny rok.

Nie byłoby tak dobrego serialu, gdyby nie George R.R. Martin, który jest autorem Sagi Pieśni, Lodu i Ognia (czytaj Gry o tron). Obecnie składa się ona z 8 książek: Gra o tron, Starcie królów, Nawałnica mieczy (2 tomy), Uczta dla wron (2 tomy) i Taniec ze smokami (2 tomy). Może w oczekiwaniu na kolejny sezon, warto sięgnąć po historię opowiedzianą na papierze?

Odnosząc się do tytułowego pytania, nie można sięgnąć do argumentu, że "poznasz dalszą część historii". Niestety Martin przez parę lat opierdalał się kompletnie i nie skończył jeszcze kolejnego tomu, który ma mieć tytuł Wichry zimy. Nie zrozumcie mnie źle. Nie siedział na dupie, tylko pomagał przy produkcji serialu, uczęszczał na różne spotkania, generalnie monetyzował swoje największe dzieło.  Przez ostatni rok skupił się wreszcie na pisaniu i podobno do końca roku książka ma zostać wydana. Jest już nawet parę dostępnych fragmentów, jeden przetłumaczony, dostępny pod tym linkiem: http://westeros.pl/rozdzial-z-wichrow-zimy-theon-wersja-pl/ Ciekawie brzmią zapewnienia autora, że opowieść pójdzie trochę inaczej niż w serialu. To sprawi, że będzie można jeszcze bardziej cieszyć się przyjemnością z lektury, gdyż nie będziemy wiedzieli co się wydarzy.

Generalnie ciężko w przypadku Gry o tron prowadzić dyskusję, czy lepszy jest serial, czy książka. Jakoś nigdy nie słyszę takich pytań w przypadku teatralnych adaptacji dramatów Szekspira. Sztuka spisana na papierze to jedno, a wystawienie na scenie to drugie. Zmienia się scenografia, bohaterowie, ten sam pozostaje zazwyczaj finał i przesłanie. Z dobrej książki może powstać chujowa adaptacja (jak np. Diuna Franka Herberta) i odwrotnie. Z marnej książki może powstać całkiem interesujący film (tutaj niestety nie potrafię sobie przypomnieć na szybko jakiegoś konkretnego tytułu, niech będzie, że Dziennik Bridget Jones). Na szczęście w przypadku Gry o tron zarówno serial, jak i książka stoją na najwyższym poziomie. To rozrywka przez duże R.

O serialu można przeczytać w wielu miejscach, pewnie wielu dyskutowało o najnowszych odcinkach. Nie będę pisał tutaj więcej o serialu, bo praktycznie wszystko zostało już powiedziane. Jest sporo memów jak i poważnych dyskusji. Co natomiast z książką? Dlaczego wg. mnie także warto się z nią zapoznać? Pominę argumenty w stylu "rozbudowany świat", "dbałość o szczegóły", czy "ciekawa historia". Mam po prostu kilka luźnych przemyśleń.

1) Narracja z punktu widzenia różnych bohaterów.

Pozwala to nam na spojrzenie na wydarzenia z różnej perspektywy. Możemy zobaczyć co kieruje poszczególnymi bohaterami, jak postrzegają świat i inne postacie. Szybko okaże się, że podział na złych Lannisterów i dobrych Starków nie ma racji bytu. W serialu oczywiście też mamy sceny skupiające się na konkretnych osobach, ale narracja jest raczej obiektywna.

2) Głębsze postacie.

Konsekwencja punktu 1. Jest po prostu więcej miejsca, aby nadać postaciom głębi. Autora nie ogranicza czas odcinka, ani budżet. W książce Jamie Lannister (zwłaszcza on), Jon Snow, czy Stannis są jak dla mnie bardziej ciekawymi i złożonymi postaciami. Także Brienne z Tarthu sporo zyskuje. Za to tak samo nudny jest wątek Sama (a szkoda, bo sama postać jest ciekawa). Nie jest to jednak regułą, bo np. Olenna i Margery Tyrell albo Sansa Stark ciekawsze są dla mnie w serialu.

3) Więcej bohaterów.

Victarion Greyjoy, Mokra Czupryna, Lady Stonehearth, pewien Targaryen, kilku bękartów króla Roberta i jakieś dziesiątki innych. Nie ma ich w serialu, a w książkach pojawiają się. Może nie wszystkie odgrywają wiodącą rolę, ale na pewno sprawiają, że świat jest bardziej rozbudowany.

4) Starcza na dłużej.

Przeczytanie kilku książek, każda po kilkaset stron, zajmuje trochę czasu. Mi to zajęło 2 miesiące, mimo, że czytałem codziennie po kilka godzin. Lektura wciąga i można spędzić miło czas. W sam raz, aby doczekać się kolejnego sezonu w serialu.

piątek, 15 kwietnia 2016

Postęp w medycynie. Stulecie chirurgów - Jürgen Thorwald cz. III

- AAAAAAAA!!!!!!!! BOŻE!!!!! POMOCY!!!!!

Po całym szpitalu i okolicy roznosił się przeraźliwy krzyk młodej kobiety operowanej przez doktora. To „znieczulenie” podane przed zabiegiem, błogi sen spowodowany dużą ilością wypitego alkoholu, skończyło się gdy tylko doktor Schnitt zatopił skalpel w brzuchu.

- Pani Hanno, proszę wytrzymać! Czy mam na chwilę przestać? – zapytał się doktor.
- Nie..  – odpowiedziała słabym głosem Hanna – proszę kontynuować i zakończyć operację tak szybko jak to możliwe.
- Dobrze, zrobię wszystko co w mojej mocy – odparł doktor i powrócił do przeprowadzania zabiegu.

Hanka zaczęła głośno śpiewać (o ile pełen bólu krzyk można nazwać śpiewem) swoje ulubione piosenki. Ból nie zmniejszył się przez to ani trochę, ale Hanna nabrała odwagi i siły, aby przetrwać te tortury.

- Już dosyć!!!!! Więc proszę taAAAk.. AAAA!!!, niech każdy tutaj z waAAAAAAAs choć raz zaufa sercu i... Już dosyć!!!!! AAAAAAAA BOŻE – w tym momencie doktor wykonał jakiś bolesny ruch skalpelem -  Więc proszę taAAAAAk, niech każdy tutaj z waAAAAAAAs choć raz pokona siłę zła, AAAAUUUU!!! -

- Nie obchodzi Cię, to że ranisz mnie, Jak to jest, Pozwól mi być tym kim chceEEEEE AUUUUU!!!!, Mam dość, nie mów mi nic, Pozwól żyć, pozwól mi być (NieEEEEEE!!!!!!), Nie chcę już słuchać tych kłamstw.! Nieeeeee!!!!!!! –

Śpiewy Hanny trwały już dobre 15 minut. Okoliczni mieszkańcy słyszeli ten pełen bólu i cierpienia krzyk i zastanawiali się, co się tam się w środku dzieje. Zazwyczaj krzyki operowanych pacjentów kończyły się po kilkudziesięciu sekundach, a ta kobieta nie milknie już tyle czasu. To nie jest coś normalnego. Film nagrany przez mieszkańca, na którym słychać pełen bólu śpiew Hanny, błyskawicznie zdobył popularność w sieci.

- Andrzej, tam mordują kobietę w tym szpitalu. Jezus Maria, co oni jej robią? – powiedziała do swojego męża jakaś kobieta.
- Tam jest umieralnia, a nie szpital, idźmy ją ratować póki jeszcze można – powiedział jakiś mężczyzna pijący pod sklepem niedaleko szpitala.

W komentarzach pod postem na Facebook'u ludzie błyskawicznie zebrali się w dużą grupę i kto tylko był w pobliżu, ruszył jak najszybciej pod drzwi szpitala. Po pół godziny od rozpoczęcia operacji, pod szpitalem zebrało się około 100 wściekłych osób, które próbowały dostać się do środka. Im śpiew Hanny był słabszy z każdą minutą, tym bardziej agresywni byli ludzie pod szpitalem.

- Ludzie dawać sznura! Lekarz morderca zawiśnie na tamtym drzewie! – krzyknął jakiś dresik
- Nie dość, że są parszywymi złodziejami, to jeszcze ludzi mordujo! – krzyczała jakaś licealistka,
- Wszystkie białe płaszcze zawisną w tej okolicy! – odezwał się jakiś dziadek.
- MORDERCY! MORDERCY! – krzyczał tłum coraz głośniej.

Drogę do środka zagradzał 10-osobowy oddział ochroniarzy. Wiedzieli, że tłum wejdzie do środka za parę minut i nic nie będzie w stanie ich powstrzymać. Mieli wprawdzie na wyposażeniu pałki i paralizatory, ale kto będzie wdawał się w bezowocną walkę z rozwścieczanym tłumem? Każdy z tych ochroniarzy był na umowie zlecenie za 5 zł godzina. W pracy nie mieli prawa do chwili odpoczynku, szef opierdalał ich za byle drobiazg, bez przerwy trzeba było użerać się z roszczeniowymi pacjentami. Nie widzieli żadnego sensu w narażaniu swojego życia i zdrowia. Trzeba tylko postać tu jeszcze chwilę, żeby dostać wypłatę i przeżyć do następnego miesiąca.

- Nikt nie będzie miał do nas pretensji, ich jest o wiele więcej – tak właśnie myślał każdy z ochroniarzy. Stali więc i stwarzali pozory zapewniania ochrony. Policja też nic nie zdziała. Na miejsce przybyło dwóch policjantów, którzy wezwali tłum do rozejścia się. Oczywiście wszyscy ich olali. Wsparcie zostało wezwane, ale nie przybędzie szybciej niż za godzinę, kiedy będzie już po wszystkim.

- CISZA!! CISZA!! – wrzasnął łysy mężczyzna w koszulce lokalnego klubu. Wszyscy zamilkli.

Śpiew Hanny przestał być słyszalny, nikt w tym całym zamieszaniu nie wiedział kiedy to się stało. Czy ona jeszcze żyje? Zabili ją? Tego było już dla nich za wiele. Po chwili ciszy, tłum wybuchnął ponownie.

- POWIESIĆ TEGO MORDERCĘ! ŚMIERĆ ZA ŚMIERĆ! – tłum wzniósł bojowe okrzyki i w jednej chwili wtargnął do środka szpitala. Ochroniarze zdążyli tylko rozstąpić się na boki unikając stratowania. Wszyscy pracownicy szpitala i pacjenci zostali dawno ewakuowani tylnym wyjściem. Tłuszcza otwierała drzwi do każdej sali, rozwalając przy tym co tylko się dało. Ich wściekłości nic już ni mogło opanować. W końcu ktoś z tłumu odnalazł szerokie drzwi na pierwszym piętrze, nad którymi był napis SALA OPERACYJNA. 

- Ludzie! Znalazłem! Wszyscy na pierwsze piętro! – krzyknął jakiś chłopak

Po chwili cześć osób wbiegło na pierwsze piętro.

- To tutaj! Wchodzimy! – krzyknął kibol  i około 10 osób weszło do sali operacyjnej.

Doktor Schnitt zmywał akurat krew ze swojej twarzy i rąk. Operacja trwała ponad godzinę i zakończyła się raczej niezgodnie z planem, tzn. pacjentka przeżyła..

Cały guz został wycięty, krwawienie opanowane i wszystko dokładnie, no w miarę, zaszyte. Najbliższe kilka godzin będzie decydujące. Hanna wciąż leżała na stole. Zmęczona, ale szczęśliwa, że przetrwała to piekło i będzie mogła wrócić do swojej rodziny. Pielęgniarki sprzątały po operacji, wszędzie było pełno krwi. Nikt tutaj nie zdawał sobie sprawy z zamieszania jakie wywołała ta operacja. Wszyscy byli zadowoleni z dobrze wykonanej roboty.
Nagle do środka wtargnęła grupa osób, ośmiu mężczyzn i 2 kobiety.

- JESTEŚ TRUPEM DOKTORKU! – krzyknął jeden z nich,
- BRAĆ GO! – ktoś zawołał i wszyscy rzucili się w stronę doktora.

Pielęgniarki z początku zaskoczone, natychmiast wyciągnęły pałki teleskopowe i ruszyły bronić doktora. Napastnicy nie spodziewali się takiego uzbrojenia personelu szpitala i mieli ze sobą co najwyżej jakieś kije. Wywiązało się małe starcie. Wszyscy szarpali się i przekrzykiwali.

W międzyczasie, chłopak z długimi włosami podszedł do Hanny, która leżała naga i zakrwawiona na stole. Zauważył, że Hanna ma otwarte oczy i mówi coś, ale zbyt cicho, aby tłum ją usłyszał. Chłopak podszedł bliżej młodej kobiety i zapytał:

– Czy pani żyje? 
- Tak. Zostawcie doktora Schnitta, bo to człowiek, który uratował mi życie – odparła Hanna cicho, ale wyraźnie.

Chłopak zaczął uspokajać całą walczącą grupę.

- Ej! Ta kobieta żyje. Operacja się udała – powiedział głośno.
- To nie będziemy nikogo wieszać? 
- Chyba nie dzisiaj – odpowiedział ktoś z tłumu.

Ludzie poczuli się zaskoczeni, a potem zakłopotani, że przeszkodzili lekarzowi i pielęgniarkom w pracy. Przestali szarpać doktora i pielęgniarki. Zapanowała głupia cisza. Poziom adrenaliny spadł i wtedy okazało się, że dwóch mężczyzn ma połamane ręce od ciosów pałką teleskopową. Doktor Schnitt zaproponował pomoc, ale oni woleli uciec stąd jak najszybciej. 

- No już, wypierdalać stąd wszyscy! Raz, dwa, pięć – odzyskała rezon jedna z pielęgniarek. Tym razem wszyscy posłuchali jak stado baranków.

Do ludzi powoli dochodziły informacje, że nikt dzisiaj na drzewie nie zawiśnie. Część rozczarowana, a część zmieszana wychodziła ze szpitala, który przypominał teraz jedno wielkie pobojowisko. Wszyscy wrócili do swoich codziennych zajęć.



Hanna wróciła do zdrowia i żyła ze swoją rodziną długo i szczęśliwie. Wyczyn doktora Schnitta szybko rozszedł się echem po całym środowisku lekarskim. Pacjenci z podobnymi do Hanny problemami przyjeżdżali do miejscowego szpitala z całego kraju z nadzieją, że zostaną wyleczeni. Całe miasto jest dumne ze swojego genialnego doktora. Schnitt jest teraz sławny i bogaty. Tylko po nocach śnią mu się krzyki swoich pacjentów. Marzy o tym, aby mógł kiedyś operować bez bólu.

KONIEC, znacznie ciekawsze historie (i do tego prawdziwe) w Stuleciu chirurgów.


czwartek, 14 kwietnia 2016

Postęp w medycynie. Stulecie chirurgów - Jürgen Thorwald cz. II

Poniżej druga część opowiadania inspirowanego Stuleciem chirurgów:

Chirurg do ostatniej chwili przygotowywał się do operacji. Na drewnianym stole, na którym za chwilę miał rozegrać się dramat, leżały zwłoki jakiegoś człowieka. Prawdopodobnie zapisał swoje ciało ku chwale nauki, albo był bezdomny i zrobił to za niego po śmierci rząd. Lekarz wykonywał na zwłokach cięcia, blokował krwawienie i zaszywał rany. Był tak skupiony na właściwym przećwiczeniu zabiegu, że nie zauważył czekającej już od paru minut Hanky. Dopiero po skończonych ćwiczeniach zauważył jej obecność:

– Dzień dobry, jestem doktor Schnitt, będę miał przyjemność panią operować. - przywitał się krótko.

Następnie polecił pielęgniarkom, aby zabrały zwłoki kobiety i przemyły stół wodą. Stół był koloru czarno-czerwonego i przeżył już niejedną operację i niejedną sekcję zwłok.

Żaden z lekarzy nie uważał za konieczne dokładnie czyścić stół, który zaraz miał się znowu zabrudzić. Kiedyś na jakimś kongresie naukowym pewien lekarz z Węgier - Ignaz Semmelweis stwierdził, że za większość zgonów pacjentów odpowiedzialni są sami lekarze, którzy po przeprowadzonych sekcjach zwłok i innych zabiegach nie myją rąk. Węgier nie przedstawił jednak naukowo w jaki sposób dochodzi do zakażenia. Jedyne co miał to prowadzona przez siebie statystyka zgonów kobiet po porodach w dwóch szpitalach. W klinice gdzie lekarze myli ręce śmiertelność kobiet po porodzie wynosiła 1,2 %, natomiast tam gdzie nie myto rąk 18%. Oczywiście został przez całe środowisko lekarskie wyśmiany, bo żadne statystyki nie zastąpią rozległej bibliografii i mnóstwa przypisów na każdej stronie. Nie obroniłby nawet magistra. Zresztą nawet gdyby coś było na rzeczy, to przecież nikt nie będzie się trudził żeby myć przez parę minut ręce. Nonsens. Stół został więc tylko lekko ochlapany wodą i Hanna położyła się na nim.

-Kurwa, niech on już wreszcie zacznie. Chcę to mieć za sobą - Hanka była zniecierpliwiona tym całym oczekiwaniem.
– W porządku, zaczynamy Pani Hanno – rzekł doktor Schnitt – Jakie ma pani ubezpieczenie? Tylko NFZ, czy jeszcze jakąś dodatkową polisę? - spytał.
- Tylko NFZ, ale jakie to ma teraz znaczenie? – spytała Hanna
- Ech… - doktor westchną i pokręcił głową - Siostro? – spojrzał porozumiewawczo na pielęgniarkę, a tej nie trzeba było nic więcej mówić:



- Doktorze, proszę bez takich głupich żartów – powiedziała.
- Proszę pani – odparł doktor dalej lekko się uśmiechając – Proszę się nie martwić. Po prostu chciałem nieco panią rozluźnić, bo widzę, że jest pani spięta. Jest pani w dobrych rękach, zrobię wszystko żeby panią wyleczyć.
- Zacznijmy już wreszcie, bo do wieczora nie wyjdziemy z tej sali – powiedziała Hanna.
- Już zaczynamy – odparł doktor – Zrobiliśmy w pani domu i okolicy dokładny wywiad środowiskowy i wybraliśmy najlepszą dla pani metodę znieczulenia.

Po krótkiej chwili ciszy, doktor kontynuował

– Praktycznie nie pija pani wódki. Nic dziwnego skoro po 2 kieliszkach robi się pani słabo i zaczyna wymiotować. A nam przecież chodzi o to, żeby panią odpowiednio znieczulić.
- Co więc pan proponuje doktorze? – zapytała Hanna.
- Specjalnie dobraną mieszankę whiskey i wermutu z lekką domieszką Fanty i wina. Po kilku szklankach zaliczy pani szybkiego zgona i nic pani nie poczuje. Nic pani nie będzie także z dzisiejszego dnia pamiętać – powiedział doktor.

Pielęgniarki krzątały się gorączkowo poza zasięgiem wzroku Hanny. Po chwili jedna z nich podeszła do pacjentki ze srebrną tacą, na którym stał cały dzbanek czerwonego napoju i szklanka. Hanna wychyliła parę szklanek tego specjalnego drinka i faktycznie po paru minutach ogarnęła ją błoga senność i znużenie. Zapanowała cisza i ciemność..

Formalności prawne mamy za sobą, znieczulenie również. Jutro ostatnia część :)

środa, 13 kwietnia 2016

Postęp w medycynie. Stulecie chirurgów - Jürgen Thorwald

Któregoś letniego dnia 2014 r. dobrałem się do książki Stulecie chirurgów Jurgena Thorwalda. Czyta się jednym tchem i jest znakomitym materiałem do przemyśleń. Zrobiłem nawet prezentację na ten temat na zajęciach z retoryki, której wysłuchali koledzy i koleżanki z aplikacji. Tematem książki jest postęp medycyny i chirurgii jaki dokonał się na świecie w XIX wieku. Głównymi bohaterami są lekarze, którzy gromili utarte od wieków mity i przeprowadzali pionierskie zabiegi, których nie podejmował się wcześniej nikt inny. Ryzykowali przy tym nie tylko swoją pozycją zawodową, ale czasami również własnym zdrowiem i życiem. Wielu zostało docenionych dopiero po śmierci, wielu niestety wciąż nie istnieje w powszechnej świadomości. Większość wie, kto wynalazł telefon albo żarówkę, ale niewielu zna odkrywcę znieczulenia ogólnego, twórcę nowoczesnej antyseptyki lub pioniera operacji na sercu.

Pamiętacie tę grę? :)
  
Postanowiłem się nieco zabawić i napisać historyjkę inspirowaną Stuleciem chirurgów, która dzieje się w 2016 r., ale stan medycyny nie ruszył się o milimetr od 200 lat. Takie "co by było gdyby" :) Wyobraź sobie... 

... zwykły, upalny, sierpniowy dzień. Hanna, młoda kobieta około trzydziestki, właśnie wybierała się na operację do szpitala. Codziennie strasznie cierpiała i bez wycięcia guza z brzucha nie przeżyje więcej niż parę tygodni. Na szczęście w miejscowym szpitalu pracuje pewien chirurg, który zgodził się przeprowadzić operację. Cała rodzina zebrała się, aby pożegnać Hankę. Trójka jej dzieci rozpłakała się, mąż czule przytulił żonę na pożegnanie. Babcia także zaczęła lamentować. Nic dziwnego, stamtąd mało kto wraca. Sąsiedzi przyglądali się całej sytuacji zaciekawieni, a jednocześnie zdziwieni. Nierzadkie są komentarze „po co? przecież na każdego przyjdzie pora". Hanna wsiadła jednak do taksówki i odjechała.

Szpital czuć było z daleka. Mdły zapach ciał, krwi i cholera wie czego jeszcze roznosił się po okolicy.

– Dalej nie jadę, rozumie Pani? Wysadzę Panią tutaj – powiedział taksówkarz.

Mercedes zatrzymał się, Hanna zapłaciła za kurs i wysiadła. Z wielkim trudem przeszła pozostałą drogę do szpitala. Zapach już nie był tak wyraźny, jej nos zaczynał się przyzwyczajać.

Czekając w izbie przyjęć, Hanna przyglądała się codziennej, szpitalnej rutynie. Co chwilę przechodzili lekarze w zakrwawionych, skórzanych płaszczach, którzy nieśli jakieś ostrza, obcęgi i szpikulce. Hanna podobne widziała parę lat temu w muzeum tortur, gdzie wybrała się na randkę z mężem.

- W życiu bym nie pomyślała, że gdzieś jeszcze się takich używa – powiedziała do siebie w myślach. 

Przejechało w międzyczasie przejechało parę osób na wózkach inwalidzkich, ale znacznie częściej mijali ją pracownicy szpitala, którzy wynosili na noszach ciała owinięte plastikowym workiem. Hanna poczuła strach, ale po kilku minutach doszła do siebie. Przypomniała sobie po co tutaj przyszła (w dodatku z własnej woli). Dzieci nie mogą bez niej żyć, podobnie jak mąż, który choć miał wiele zalet, to jednak w domu był ostatnią sierotą. W końcu po paru godzinach znalazło się dla niej łóżko. Termin operacji został wyznaczony na następny dzień.

W szpitalu dzień jak co dzień

W końcu nadszedł ten dzień. Rano radca prawny reprezentujący szpital dał Hance do podpisu 5 różnych oświadczeń. Na każdym dokumencie podpisało się dodatkowo 3 świadków. Treść wszystkich była mniej więcej taka sama: „Zgadzam się świadomie i dobrowolnie na przeprowadzenie zabiegu operacyjnego, polegającego na (tutaj szczegółowy opis zabiegu). W związku z powyższym zwalniam szpital od wszelkiej odpowiedzialności majątkowej w przypadku zgonu lub pogorszenia stanu zdrowia, będących następstwem przeprowadzonej operacji.” Radca prawny nabrał jeszcze wątpliwości, czy oświadczenia nie powinny być przypadkiem złożone w formie aktu notarialnego.

Takie oświadczenia, nazywane przez prawników "dupokrytkami", podpisane w innej niż wymaganej przez ustawę formie byłyby nieważne. To naraziłoby szpital na wielkie straty, radcę zaś na postępowanie dyscyplinarne. Naturalnie opóźniłoby to również termin operacji. Za żadne skarby świata w tej małej mieścinie nie znajdzie się notariusz, który przyjdzie w takie okropne miejsce. Jeden z aplikantów radcowskich wyciągnął laptopa i gorączkowo zaczął sprawdzał w Lexie treść ustawy o świadczeniu usług medycznych. Radca co chwilę poganiał aplikanta, aby znalazł właściwy przepis, a laptop jak na złość co chwilę się zawieszał. Po 5 minutach gorączkowych poszukiwań aplikant powiedział swojemu patronowi, że wszystko gra. Pielęgniarki zaprosiły Hankę na salę operacyjną. Poloneza.., wróć, operację czas zacząć!

Kolejna część już jutro :) 

wtorek, 24 listopada 2015

Bogactwo i nędza narodów. Dlaczego jedni są tak bogaci, a inni tak ubodzy?

W ostatnich latach znamy to aż za dobrze. Miliony Polaków wyemigrowało za granicę, głównie do Wielkiej Brytanii, w poszukiwaniu lepszego życia. Każdy z nas posiada wśród rodziny lub znajomych kogoś, kto wyjechał lub zastanawia się nad wyjazdem. Ostatnia fala imigrantów z biednych krajów Azji i Afryki również ma przede wszytskim podłoże ekonomiczne. Ludzie ciągną tam gdzie mogą żyć na godnym poziomie. Dla każdego oznacza to co innego. Z pewnością jakimś minimum jest możliwość zaspokojenia podstawowych potrzeb bytowych, społecznych, kulturalnych plus ewentualnie możliwość odłożenia czegoś na przyszłość. Krótko ujmując, pracować uczciwie i nie martwić się o jutro.
„Żyjemy w świecie, w którym panuje nierówność i zróżnicowanie. Można go podzielić na trzy kategorie państw: takie, w których wydaje się mnóstwo pieniędzy na odchudzanie; takie, w których ludzie jedzą żeby żyć, i takie, gdzie ludzie nie wiedzą, skąd zdobyć następny posiłek.”
Dlaczego nie w każdym kraju żyje się tak samo dostatnio? Odpowiedź znajdziemy w pracy David'a S. Landes'a, profesora historii na Uniwersytecie Harvarda. Tytuł książki to „Bogactwo i nędza narodów. Dlaczego jedni są tak bogaci, a inni tak ubodzy”. Tematem „Bogactwa i nędzy narodów” jest próba odpowiedzi na kilka interesujących pytań. Dlaczego jedne kraje są bogate, a drugie biedne? Dlaczego za wykonywanie tego samego zajęcia w jednym kraju żyjesz dostatnio, a w drugim ledwo ci starcza na przeżycie? Dlaczego mamy „bogatą północ” i „biedne południe”? Ekonomiści zajmują się tym problemem nie od dziś. Według mnie na pewno nie można wszystkiego sprowadzić do pracowitości jednych narodów i lenistwa innych (według teorii liberalnych), ani do wyzysku klasy wyższej wobec klasy niższej (teorie lewicowe). Postaram się pokrótce przedstawić jak widzi powyższe kwestie  Landes.
„Dziś już wiemy, że tam gdzie własność  znajduje się w niepewnej sytuacji, ginie przedsiębiorczość, a rozwój ulega zahamowaniu.”
Książka przedstawia dzieje świata z punktu widzenia jego gospodarczego rozwoju. Rozwój cywilizacji, nauki i techniki, a przez to rozwój gospodarki, nie postępował równomiernie we wszystkich państwach. Był zależny od wielu czynników, z ważniejszych wymieniając chociażby: klimat, położenie, religię, mentalność, czynniki zewnętrzne. Ostatecznie w tym cywilizacyjnym wyścigu na czoło wysunęła się Europa. Ostatnie tysiąc lat to bezsprzecznie okres dominacji naszego kontynentu. To z krajów europejskich wywodziło się większość najwybitniejszych naukowców, artystów, filozofów. To Europejczycy skolonizowali cały świat, oni i ich potomkowie nadali mu w dużej mierze dzisiejszy kształt.
„Najlepszym sposobem na zrozumienie problemu jest zadanie pytania: W jaki sposób bogate kraje stały się aż tak bogate? Dlaczego biedne kraje są aż tak biedne? Dlaczego Europa (Zachód) stanęła na czele tych, którzy zmieniają świat?”
Kiedy Europa zaczęła odskakiwać reszcie świata? Grunt został przygotowany już w starożytności w czasach demokracji ateńskiej i Republiki Rzymskiej. Obywatele mieli gwarantowane przez państwo pewne prawa, szanowano ich podmiotowość, a w zamian oni czuli się odpowiedzialni za swoją wspólnotę. Łatwiej jest o rozwój kiedy człowiek wie, że to na co pracuje nie zostanie mu zabrane. W despotiach wschodu, z Persją na czele, gdzie władza opierała się na strachu i wyzysku, mieszkańcy zamiast o bogaceniu się musieli myśleć o tym, jak przeżyć kolejny dzień. Oczywiście bywały różne czasy na Starym Kontynencie, ale wolnościowe idee przez wieki stały się częścią europejskiej tożsamości. Potem nastało Chrześcijaństwo, które także ograniczyło despotyczne zapędy władców. Za despotów nikt nie umiera.
„Zachodnie chrześcijaństwo zdobyło się na potępienie ambicji ziemskich władców. W sposób  pośredni chroniło to własność prywatną. Ziemscy władcy nie mogli sobie dowolnie poczynać, a nawet Kościół, zastępstwo Boga na Ziemi, nie mógł lekceważyć praw i zabierać tego co chciał.”
Po pierwsze więc mentalność, a po drugie stabilność. Kiedy Europa poradziła sobie z zagrożeniami zewnętrznym (Awarowie, Wikingowie, Arabowie, Mongołowie), a nawet sama zaczęła przechodzić do ofensywy (Rekonkwista, Krucjaty) nic już nie stało na przeszkodzie na drodze do swobodnego rozwoju. Zaraz się niektórzy zapytają, jakiego rozwoju? W średniowieczu? Co by jednak nie mówić, w tym okresie rewolucja gospodarcza stała się faktem. To wtedy znaleziono nowe zastosowania dla energii, a z tym nastąpił przyrost pracy. Zastosowano nowe techniki uprawy roli (trójpolówka), narzędzia, zwierzęta, co pozwoliło na zwiększenie produkcji żywności. Wraz ze stopniowym upadkiem systemu feudalnego następowały migracje ludności do miast, co stworzyło zalążki pracy nakładczej i upadku monopolu cechów. Wreszcie to wtedy wynaleziono bądź udoskonalono takie wynalazki jak: koło wodne, okulary, zegar mechaniczny, druk i proch strzelniczy. Autor wyjątkowo trafnie opisuje szczegółowo wielkie znaczenie tych wynalazków. Bez okularów nie powstałyby skomplikowane urządzenia nawigacyjne, mechanizm zegarów i kół wodnych stanowiły później podstawę do budowy innych maszyn. Przede wszystkim jednak czas stał się czymś mierzalnym. Człowiek wreszcie mógł zacząć funkcjonować w oparciu o czas odmierzany przez maszynę, a nie zjawiska przyrodnicze, co umożliwiło poprawę dyscypliny pracy.
„Naturalna ciekawość świata, kolonie i rozwój naukowy”
W średniowiecznej Europie prężnie zaczęły działać ośrodki akademickie. Wymianie poglądów sprzyjał wspólny język łaciński. Profesorowie i studenci podróżowali po całym kontynencie przenosząc ze sobą nowe myśli i idee. Druk upowszechnił wiedzę, a przede wszystkim umożliwił jej utrwalenie dla przyszłych pokoleń. Każde przyszłe odkrycie lub wynalazek były możliwe dzięki wiedzy skumulowanej w już wydanych publikacjach. Do tego wszystkiego dochodziła naturalna ciekawość świata człowieka i ambicje europejskich władców. Od wieków wśród ludzi krążyły opowieści o mitycznych krainach pełnych złota. Do Europy przez kupców arabskich docierały niezwykłe towary z Bliskiego Wschodu, Indii i Chin. Zbyt długo te krainy czekały na odkrycie. Wraz z postępem technicznym w dziedzinie żeglugi i nawigacji, dalekie wyprawy stały się możliwe. Pierwsi wyruszyli Portugalczycy i Hiszpanie, następnie Holendrzy, Francuzi i Anglicy. Nie każdy kraj wyniósł z odkryć Nowego Świata tyle samo. Jedni skupiali się na rabunkowej eksploatacji dającej chwilowe zyski (np. Hiszpania) inni stawiali na handel (Anglia, Holandia). Łatwy zysk przeciwko ciężkiej pracy, czas pokazał kto lepiej na tym wyszedł. Przy temacie kolonii nie można pominąć tematu niewolnictwa. Autor próbuje odpowiedzieć na pytanie: czy kraje Europy zawdzięczają swoje bogactwo dzięki niewolnictwu? Jeżeli tak to w jakim stopniu?
„Gdy nic Europejczykom nie zagrażało mogli zacząć się rozwijać, zobaczyli, że są silniejsi od innych”
Kilka wieków stopniowego rozwoju doprowadziło w końcu do rewolucji przemysłowej, która wywróciła do góry nogami dotychczas znany świat. Nawarstwienie wiedzy i umiejętności w końcu doprowadziły do przełomu. Maszyny zaczęły zastępować siłę ludzkich mięśni, człowiek zaczął wykorzystywać świadomie energię nieożywioną do własnych celów. Nastąpił szybki wzrost wydajności, a wraz z nim dochodu na osobę. Po raz pierwszy zarówno gospodarka jak i nauka rozwijały się wystarczająco szybko, by zapewnić nieustanny dopływ nowych ulepszeń. Od tego momentu rozwój uległ znacznemu przyspieszeniu. Kto był na fali stawał się bogatszy, kto się na nią nie załapał, stawał się jeszcze biedniejszy. 
Dlaczego do Rewolucji Przemysłowej doszło w Wielkiej Brytanii a nie np. w Chinach? Nie mniej ciekawe od opisania przyczyn sukcesu Europy jest opisanie przyczyn porażki pozostałych cywilizacji. Ludy indiańskie w Ameryce, czy plemiona Afryki, z wielu przyczyn nigdy nie osiągnęły wysokiego potencjału rozwoju. Nie można tego jednak powiedzieć o świecie arabskim, Indiach i Chinach. W poszczególnych etapach historii świata to one były na czele rozwoju, chwilami dość znacząco przed Europą. A jednak w pewnym momencie zatrzymały się w rozwoju i zostały podbite lub podporządkowane krajom europejskim. Tak w dużym skrócie przyczyny leżą głównie w różnicach spowodowanych religią i polityką władców. Złoty wiek islamu skończył się kiedy do głosu zaczęły dochodzić bardziej konserwatywne odłamy, które wyżej niż rozwój człowieka stawiały ścisłe posłuszeństwo Allahowi. Nastąpił zastój kulturowy, a kto stoi w miejscu ten się w końcu cofa. Po co szukać różnych rozwiązań, skoro na wszystko odpowiedzią jest Koran? Z kolei w Chinach, w których wiele wynalazków powstało zanim te pojawiły się w Europie, problemem była polityka władców, którzy nie sprzyjali innowacyjności. Konfucjanizm panujący w Chinach ostrożnie podchodził do nowinek, które równie dobrze mogły być pożyteczne państwu, jak i mogły być zagrożeniem dla władcy. Bezpieczniej było patrzeć na nie podejrzliwym okiem. Poza tym wiedza nie była nigdzie zapisywana, nie istniała społeczność akademicka jak w Europie, dlatego często zdarzało się tak, że wynalazki i odkrycia były zapominane na wiele lat i potem były odkrywane ponownie. Do porażki Chin i Indii przyczyniła się ponadto poczucie wyższości ich władców wobec europejskich przybyszów i niechęć do wprowadzania reform. Wydaje się, że Chiny odrobiły już lekcję z przeszłości i powoli dołączają do grona państw potężnych i bogatych.
Krótko podsumowując, przepis na bogactwo kraju wydaje się prosty. Trzeba stawiać na innowacyjne rozwiązania, które potem można sprzedać. To co może zrobić każdy nigdy nie będzie warte tyle co mogą zrobić nieliczni. Przede wszystkim jednak ważna jest produktywność. Teoretycznie jest wielu informatyków na świecie, ale jeden poradzi sobie z problemem w godzinę, a inny w dwa dni. W jednej fabryce w tydzień skręcą 100 a w innej 500 samochodów. Innowacyjność + produktywność = bogactwo. Takie różnice mierzone w skali całego kraju, na przestrzeni wielu lat, stanowią podstawę bogactwa kraju. Wszystko osiągane ciężką pracą, kosztem wielu wyrzeczeń. Na koniec cytat z książki, jakże prawdziwy:

"Żyjemy w epoce deserów. Chcemy, żeby wszystko było słodkie, zbyt wielu z nas pracuje, żeby żyć, a żyje po to, by być szczęśliwymi. Nic w tym zdrożnego, tylko że taka postawa nie sprzyja wysokiej produktywności. Chcecie ją osiągnąć? Powinniście więc żyć po to, by pracować, a szczęście uzyskiwać jak produkt uboczny."

wtorek, 20 października 2015

Szamo - Wszystko, co wiedziałbyś o piłce nożnej gdyby cię nie oszukiwano. K. Stanowski, G. Szamotulski



Od dawna wiadomo, że bramkarze muszą być szaleni. Boruc, Kahn, Valdes, Szczęsny, Neuer, Buffon i wielu innych. Wszyscy to ludzie o silnej, wyróżniającej się osobowości. Zaczyna się jeszcze na jakimś podwórkowym boisku. Na bramce zazwyczaj nikt nie chciał stać, każdy wolał biegać za piłką i strzelać gole. Bez bramkarza jednak ani rusz, stawiano więc na bramce jakiegoś leszcza albo kogoś, komu w ogóle nie chciało się grać. Czasami coś obronił, czasami puścił, a przynajmniej nie robił dodatkowego tłumu na boisku. I w takich okolicznościach raz na jakiś czas zdarzało się, że ktoś jednak chciał być bramkarzem z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie dlatego, że nie potrafił grać, czy odstawał od innych, po prostu to lubił i zatrzymywanie strzałów sprawiało mu przyjemność. Nie było takich dużo, bez wątpienia to nie mógł być nikt zwyczajny, musiał się czymś wyróżniać. To była wstępna selekcja ludzi na tę pozycję, dalej jest już tylko hartowanie. Rzucanie się napastnikom pod nogi, przyjmowanie na twarz silnych strzałów, po meczu otarcia od licznych interwencji, oto chleb powszedni gry bramkarza. Dodatkowo trzeba było być odpornym psychicznie po wpuszczonych szmatach (o 50 obronionych wcześniej strzałach wszyscy już dawno zapomnieli), wrzeszczeć na swoich kolegów z drużyny żeby ruszyli dupę na obronę, generalnie być skupionym przez całe spotkanie. Podczas meczu bramkarze mają za sobą zazwyczaj trybunę fanatycznych kibiców i wtedy też muszą swoje wysłuchać. Jak oglądałem mecze w Łęcznej to przez 90 minut Radosław Majdan musiał wysłuchiwać o tym, że jest "kurwą", "jebanym pedałem", że Doda obciągała każdemu z siedzących na trybunie B. Po meczu (który Wisła oczywiście wygrała) jak gdyby nigdy nic odwrócił się do obrażających go kibiców i zaczął pokazywać wszystkim gest Kozakiewicza. Wściekli kibice rzucali w niego racami, a Majdan z uśmiechem na ustach ich unikał i zachęcał, aby się bardziej postarali.



W takiej fryzurze zaprezentował się kibicom Widzewa...
Głównym bohaterem "Szamo" jest Grzegorz Szamotulski. Jeżeli o bramkarzach można mówić, że są szaleni, to Szamotulskiego spokojnie można nazwać pierdolniętym (co sam zainteresowany we wstępie przyznaje). Jego ksywa "Szalony mnich", którą dostał podczas gry w Dundee United, mówi sama za siebie. To raptus, osoba impulsywna, reagującą tu i teraz. Bezczelny, momentami chamski. Potrafił wygarnąć każdemu niezależnie od zasług, czy pełnionej funkcji. Prezes, trener, kolega z drużyny, dla niego nie było autorytetów. Oczywiście takie zachowanie nie zawsze kończyło się dla niego dobrze. Jednocześnie miał charakter wojownika, potrafił zmotywować swoich kolegów do maksymalnego wysiłku i tchnąć w nich wolę walki. Nie był jednak furiatem. Posiadał duże poczucie humoru, gołębie serce, lubił wykręcać innym różne numery. W normalnych okolicznościach był równym chłopem, którego dało się lubić. Jak na polskie warunki był bardzo dobrym bramkarzem, regularnie powoływanym do Reprezentacji Polski. Najbardziej kojarzony jest ze swoich występów w Legii Warszawa w latach 1995-2000, ale z powodzeniem grał również w innych klubach polskiej ekstraklasy, w Austrii, Grecji, Szkocji, Anglii, Izraelu i na Słowacji. Trochę się tych klubów w jego karierze (1991-2012) uzbierało. Być może mógł ugrać przez te lata nieco więcej, ale swoje zobaczył i tym właśnie dzieli się w tej książce.



...a w taki sposób ich pozdrawiał.

"Szamo" nie jest biografią. Nie ma tutaj żadnej fabuły, chronologii, opisów ważnych wydarzeń z życia itp. To bardziej zapis luźnych scenek, których świadkiem był Szamo lub o których opowiedzieli mu jego koledzy. Nie znajdziecie tu szczegółowych opisów meczów, treningów, zgrupowań, całego tego piłkarskiego chleba powszedniego. Są jedynie tłem, aby pokazać barwne i śmieszne anegdoty, historyjki. Z tej książki dowiecie się jak naprawdę wygląda piłkarska drużyna od środka, co robią piłkarze w wolnym czasie, jakimi są ludźmi, jak zachowują się ludzie znani z pierwszych stron gazet w rzeczywistości. Te wszystkie historyjki pogrupowane są na te dotyczące trenerów (i pseudotrenerów, gdzie najbardziej dostaje Stefan Majewski), piłkarzy i pieniędzy (których w piłce nożnej nie brakuje). Jakieś przykładowe? Chociażby jazda pod prąd na autostradzie, zerwanie więzadeł podczas jazdy na motorze, a potem symulowanie, że stało się to podczas treningu, Szamo chowający swojemu szefowi okulary i bawiący się z nim w "ciepło-zimno".


                                          Sporo miejsca zostało poświęcone trenerowi Januszowi W.

Chcecie wiedzieć, dlaczego polska piłka szorowała momentami o dno? Wystarczy poczytać w książce o ludziach, którzy ją tworzyli: piłkarzach, trenerach, działaczach. Szamo zaczynał grać w czasach gdzie o profesjonalnym prowadzeniu się nikt nie słyszał. Piłkarze chlali, palili, rypali nocami w karty (chociaż umiejętności mieli niejednokrotnie większe niż grajki dzisiaj). Trenerzy nie byli wcale lepsi. Niekompetentni, niezbyt przykładali się do pracy (albo za bardzo się przykładali). Motywowanie zawodników ograniczało się do słów "kiełbasy w górę i opierdalamy frajerów". Działacze byli zwykłymi cwaniaczkami, którym nie powinno się powierzać zarządzania sklepem osiedlowym, a co dopiero klubem piłkarskim. Wszystko przeżerały układy i korupcja. Mimo tego ciemnego obrazu wszystko zostało przedstawione z przymrużeniem oka. Czasem jest śmiesznie, czasem strasznie, czasem żenująco, ale nigdy nudno.

Szamo jako Mad Monk podczas gry w Szkocji

Na tle wielu innych piłkarskich biografii piłkarzy, które są często zwyczajnie nudne i do bólu przewidywalne, "Szamo" jest powiewem świeżości i oryginalności. Nie przypominam sobie innej tego typu pozycji o polskim sportowcu. Czyta się jednym tchem, lektura nie powinna zająć dłużej niż 4-5 godzin. Krzysztof Stanowski, w mojej opinii najlepszy dziennikarz sportowy w Polsce, opisał wszystko prostym, a jednocześnie barwnym językiem. Dzięki temu, że historyjek jest dużo, można wracać do lektury po dłuższym czasie i będą tak samo śmieszne i zaskakujące. Jeżeli macie dość oklepanych piłkarskich książek, które zalegają w Empiku i służą tylko wyciągnięciu paru złotych od czytelników polecam "Szamo", książkę, która doskonale burzy utrwalony w mediach obraz piłkarzy.

sobota, 12 września 2015

Powieść historyczna w realiach Saksonii XVIII wieku. Brühl - Józef Ignacy Kraszewski

Zawsze ciekawiły mnie historie ludzi, którzy rządzili z tylnego siedzenia. Nie interesowały ich "żyrandole" tylko prawdziwa, niczym nieograniczona władza. Zaczynali od najniższych stanowisk, pozornie nie wyróżniali się z tłumu, a jednak mieli cechy pozwalające dotrzeć im na sam szczyt. Królem Polski w latach 1733-1763 był August III Sas z dynastii Wettinów. Jako władca jest oceniany negatywnie, ponieważ nie interesował się zbytnio losami państwa. Od uciążliwych obowiązków wyżej cenił picie, jedzenie i inne zabawy, idealny materiał na marionetkę dla kogoś innego. Aby król mógł korzystać z uroków życia ktoś musiał go wyręczyć w rządzeniu. Ta książka jest właśnie o człowieku, który w tamtym czasie faktycznie rządził Polską i Saksonią. Jak dużą miał władzę? Ot na przykład zrobił swojego 11-letniego syna starostą warszawskim, co oburzyło nawet kompletnie zdemoralizowaną wtedy polską szlachtę. Niewątpliwie warto się zapoznać z jego historią. Panie i panowie, przed państwem Henryk Brühl!

Fabuła książki skupia się wokół początków wielkiej kariery Brühla na dworze w Dreźnie. Poznajemy go jako młodego pazia na dworze Augusta II Mocnego. Poprzez zawiązywanie różnych intryg, zdobywanie znajomości wpływowych ludźmi, pnie się coraz wyżej w hierarchii władzy. Sam wie jak stać się użytecznym dla króla i zyskać największe wpływy - dostarczanie pieniędzy dla rządzących zawsze było i będzie przez nich mile widziane J Kiedy umiera król August II Mocny a na tron wstępuje jego syn August III, Brühl należy już do najbliższego kręgu władzy.

Nasz bohater w polskim stroju

Brühl nie ma jednak władzy absolutnej. Musi uznać uprzywilejowaną pozycję hrabiego Aleksandra Sułkowskiego, dumnego polskiego szlachcica, który był najbliższym towarzyszem króla. Sułkowski i August znali się już od wczesnego dzieciństwa i ufali sobie bezgranicznie. Wydaje się niemożliwym odsunąć od króla postać takiego formatu, co jednak nie zniechęca Brühla, który podejmuje wyzwanie. Rywalizacja pomiędzy Brühlem a Sułkowskim jest jedną z głównych osi powieści, i od początku staje się jasne, że dla jednego z nich zabraknie miejsca przy tronie. To wojna między dwoma silnymi graczami, gdzie wygra sprytniejszy i bardziej przebiegły.

hrabia Aleksander Sułkowski, największa przeszkoda w realizacji ambicji Brühla

Na wydarzenia w powieści mają wpływ świetnie zarysowane postacie. Jest August II – człowiek o mocnym charakterze, niezależny, prawdziwy władca absolutny i dla odmiany jego syn August III, przedstawiony jako leniwy idiota, łatwo ulegający wpływom. Sporo do powiedzenia mają również Maria Józefa – królowa i żona Augusta III oraz ojciec Guarini – spowiednik króla,  agent papieża, który zdecydowanie nie uznaje czegoś takiego jak rozdział państwa od kościoła J Przede wszystkim jednak Ignacy Kraszewski genialnie przedstawił samego Henryka Brühla. Brühl w powieści jawi się jako człowiek chorobliwie ambitny, rządny władzy, pieniędzy i zaszczytów, który nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć to co chce. Najbardziej razi jednak jego obłuda i hipokryzja. Religia jest dla niego jedynie środkiem do osiągania korzyści. Brühl pozuje na pobożnego człowieka, skutecznie oddalając od siebie jakiekolwiek podejrzenia o niecne działania. Czytając nie sposób nie docenić jednak konsekwencji z jaką piął się w górę od ubogiego szlachcica do faktycznego władcy dwóch państw.

Skromna chata skromnego urzędnika w Nischwitz w Saksonii

Pałac Brühla w stylu rokoko w Warszawie, niestety został zniszczony w 1944

Książka znakomicie oddaje realia jakie panowały w pierwszej połowie XVIII w. w Saksonii. Polowania na dziki i cietrzewie, bogate uczty, organizowane z rozmachem opery, tak wyglądały rozrywki wyższych sfer. Z kolei samo otoczenie króla jawi się jako miejsce zepsute, gdzie nie liczą się przyjaźnie, ale interesy. Jednego dnia ludzie kłaniali się jakiejś osobistości, by porzucić ją gdy tylko podwinęła się jej noga. Trzeba było wiedzieć do kogo warto się uśmiechnąć, a komu można bezkarnie sprzedać kopa w dupę.

"Brühl" jest powieścią historyczną, dlatego praktycznie wszystkie występujące postacie to prawdziwe osoby. Również wydarzenia z tamtego okresu zdarzyły się naprawdę. Chociaż fabuła jest wierna historii, to stanowi ona bardziej tło do studium osobowości Brühla i jego działań na dworze królewskim. Zarówno ci co interesują się tym okresem historycznym, jak i ci, którzy niewiele o nim wiedzą powinni się dobrze bawić czytając tę książkę. Warto po nią sięgnąć i docenić świetną robotę jaką odwalił J.I. Kraszewski, autor piszący nie gorzej od Sienkiewicza czy Prusa, ale dzisiaj niestety dość zapomniany.

Zdjęcia z wikipedia.org