Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stanisław grzesiuk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą stanisław grzesiuk. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Na marginesie życia - Stanisław Grzesiuk

Warszawski bard Stanisław Grzesiuk przeżył piekło obozu koncentracyjnego w Gusen, jednak przypłacił to chorobą, która nie opuściła go już do końca życia. Gruźlica zebrała wyjątkowo wielkie żniwo wśród więźniów, gdyż byli niedożywieni, wyczerpani pracą, a przez to podatni na zakażenie i rozwój choroby. Gruźlica to choroba przenoszona drogą kropelkową, do zakażenia prątkami wystarczy przebywanie z chorym w jednym pomieszczeniu. Chorzy na tę chorobę byli izolowywani od reszty społeczeństwa nie tylko formalnymi nakazami administracyjnymi, ale przede wszystkim podejściem ludzi zdrowych, którzy kierowani strachem stopniowo się od nich odsuwali. Dla wielu od fizycznych cierpień właśnie ograniczenie i odrzucenie przez innych ludzi było najcięższe do zniesienia.

Grzesiuk w Na marginesie życia opisuje swoje liczne pobyty w sanatorium, skupiając się głównie na relacjach z innymi pacjentami i personelem. Przedstawia również ówczesne sposoby leczenia gruźlicy, które przed wynalezieniem skutecznych antybiotyków mrożą czasem krew w żyłach (robienie sztucznej odmy płuc, wycinanie żeber, nakłuwanie płuc igłą). Wspomina również swoje przerwy od leczenia sanatoryjnego, kiedy próbował normalnie żyć i pracować. Jego życie chorego nie było usłane różami, ale pomimo tego stara się podchodzić do wszystkiego na wesoło i z humorem. Nie zamierza się poddawać, skoro dał sobie wcześniej radę w niebezpiecznej dzielnicy, czy w obozie koncentracyjnym.

O ile jednak w ciemnej ulicy lub za drutem kolczastym przeciwnikiem cały czas jest człowiek (choćby nie wiem jak zdegenerowany), choroba to wróg o wiele trudniejszy do pokonania. Większość walki prowadzą lekarze, którzy również nie zawsze mogą pomóc. Pomimo pogody ducha, w Na marginesie życia czuć jednak pewien respekt przed chorobą, pewne pogodzenie z nieuniknionym losem. Gdybym tę książkę czytał przed Pięć lat kacetu to miałbym bardziej pesymistyczne wrażenia, jednak wiedząc jakie piekło przeżył Grzesiuk w czasie wojny, nawet te kilkanaście lat z chorobą wydaje się lepsze.

Na marginesie życia pozwala choć trochę poczuć to co myśli, jak się czuje człowiek chory, który nie może normalnie żyć. Pamiętajmy o wszystkich chorych, postarajmy się zrobić wszystko, aby zawsze czuli się jak najmniej wyobcowani. 



poniedziałek, 24 października 2016

Warszawiak w obozie. Pięć lat kacetu - Stanisław Grzesiuk

Z komiksu na podstawie Pięć lat kacetu

Przygód warszawskiego cwaniaczka ciąg dalszy. Poprzednio opisywałem wrażenia po lekturze Boso, ale w ostrogach Stanisława Grzesiuka. W autobiograficznej powieści autor opisał swoją młodość na warszawskim Czerniakowie i realia przedwojennej Warszawy. W Pięć lat kacetu akcja zostaje przeniesiona ze stolicy Polski do niemieckich obozów koncentracyjnych Dachau, Mauthausen i Gusen, gdzie na początku wojny trafił nasz bohater. W miejscu gdzie wielu nie przeżywało nawet miesiąca on przeżył prawie pięć lat.

Jak do tej pory nie miałem okazji czytać żadnej książki z tych zaliczanych do gatunku tzw. "obozowych". Najbardziej znane z nich to przede wszystkim Medialiony Zofii Naukowskiej, Inny świat Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, a z zagranicznych pozycji Archipelag GUŁag Aleksandra Sołżenicyna. Trochę żałuję, bo wtedy miałbym lepsze porównanie z Pięć lat kacetu, dlatego postaram się w przyszłości nadrobić zaległości i wtedy napisać parę słów. Zanim zabrałem się za lekturę książki Grzesiuka wiedziałem mniej więcej czego się spodziewać. O obozach koncentracyjnych uczyłem się na lekcjach historii, oglądałem je w różnych filmach fabularnych i dokumentalnych, odwiedziłem też Muzeum na Majdanku. Wiedziałem, że były to miejsca straszne, gdzie godność człowieka była deptana i ciężko było przeżyć. Symbol upadku ludzkości. Po lekturze Pięć lat kacetu mogę powiedzieć jedno...

...gówno wiedziałem.

Miałem w głowie tylko jakiś ogólny obraz. Fakt, że negatywny, ale mimo wszystko spłycony i odległy. Styl pisania Stanisława Grzesiuka jednym odpowiada, innym nie. Dla literackich estetów może być zbyt prosty i banalny, bo nie znajdziemy w nim wyszukanych metafor i porównań. Z drugiej jednak strony pisanie prostymi zdaniami, konkretnie pozwala na większe zachowanie realizmu i oddanie istoty wydarzeń. Wydaje mi się, że do opisu życia w obozie koncentracyjnym nadaje się idealnie. Grzesiuk przekształca w ten sposób obóz koncentracyjny z pewnego rodzaju tragicznego symbolu w coś brutalnie realnego.


Według samego autora do przeżycia w obozie koncentracyjnym niezbędne były trzy rzeczy. Po pierwsze silna psychika, po drugie umiejętność zorganizowania sobie jedzenia i po trzecie umiejętność migania się od pracy. Śmierć w obozie nie następowała "przy okazji" jak można było sądzić. Podstawowe racje żywnościowe dla więźniów były wyliczone poniżej dziennego zapotrzebowania i nie pozwalały na zaspokojenie głodu. W połączeniu z codzienną ciężką, fizyczną pracą, nastawioną na wyniszczenie więźniów, wystarczało to do śmierci z przepracowania. Swoje dokładali nadzorcy brutalnie tłukący więźniów za najbardziej błahe przewinienia, ale najczęściej zupełnie bez powodu. Władze obozu stosowały nieustanny terror wobec więźniów, który miał ich upodlić i zabić wszelkie ludzkie odruchy.

Nic więc dziwnego, że większość relacji Grzesiuka w Pięć lat kacetu opisuje walkę o każdą dodatkową miskę zupy, kawałek chleba i wszystko co nadaje się do jedzenia. Kombinował jak tylko się da, aby zaczepić się do jak najmniej wyniszczającej roboty i marnować jak najmniej energii. Nadzorcy byli jednak czujni i wielokrotnie dostawał za swoje starania lanie. Było to jednak w dalszym ciągu bardziej opłacalne niż zapracować się na śmierć. Prawdopodobieństwo przypadkowej śmierci z ręki kapo istniało zawsze, śmierć z wycieńczenia następowała prędzej czy później. Ponieważ Grzesiuk w młodości nieraz brał udział w bójkach i dostał po mordzie, nie bał się tego tak jak pozostali więźniowie. Wszystko poszłoby na marne gdyby nie posiadał silnego charakteru, napędzającego go do działania i pomagającego mu poradzić sobie z codziennymi okropnościami.

Karne ćwiczenia więźniów w obozie Mauthausen

Tych w Pięć lat kacetu jest opisanych mnóstwo. To właściwie stan permanentny, a jedynie od czasu do czasu można mówić o normalności. Grzesiuk po jakimś czasie pobytu kompletnie zobojętniał na widok śmierci i znęcania się nad więźniami. Odczuwa się to również czytając książkę, gdzie nie ma wzniosłych opisów i przeżyć głównego bohatera na widok cierpienia. I tak nic nie mógł zrobić. Czy może być inaczej, gdy obozy Mauthausen i Gusen uważane były za jedne z najgorszych ze wszystkich pozostałych? Według słów Grzesiuka, byli więźniowie Auschwitz, którzy mieli okazję trafić do Gusen, byli gotowi wracać do Auschwitz na kolanach, bo tam warunki były nieporównywalnie lepsze. Nawet śmierć w komorach gazowych jawi się w opinii więźniów Mauthausen i Gusen jako "humanitarna". To w końcu tylko parę minut cierpienia przy rozłożonych na dłuższy okres męczarniach z głodu i przepracowania, czy wielogodzinnych tortur. W Gusen komory gazowej nie było, więc władze obozu musiały wyrobić dzienną normę trupów innymi metodami.

Pięć lat kacetu stanowi swoiste studium natury człowieka, którego egzystencja zostaje sprowadzona tak naprawdę jedynie do przeżycia. Wyzwalają się wtedy najbardziej prymitywne instynkty i dopiero wtedy okazuje się kto jakim jest człowiekiem. Jakże stereotypowy okazuje się przedstawiany często wizerunek więźniów obozu jako chudych mężczyzn w pasiaku, którzy z pokorą znoszą trudy obozowe i wspierają się wzajemnie, aby przeżyć. Jest to obraz całkowicie fałszywy. Przede wszystkim nie robiąc nic, jedząc tylko to co dadzą w dziennej racji i ciężko pracując tak jak chcą tego nadzorcy, człowiek był na najlepszej drodze do skończenia w krematorium. Każdy musiał liczyć na siebie. Więźniowie robili wszystko, aby ich pozycja w obozie była jak najlepsza. Jedni "organizowali" jedzenie lub inne trudno dostępne dobra, zawierali znajomości i nawiązywali dobre relacje z lepiej sytuowanymi więźniami, inni stosowali brutalną siłę i znęcali się nad ludźmi jako kapo, blokowi i sztubowi. Zwłaszcza postępowanie nadzorców wydaje się momentami niepojęte, gdyż oni też byli więźniami, znali trudy obozu, a mimo to traktowali ludzi jak śmieci. Jak szybko zmieniała się perspektywa, gdy dostało się choć odrobiną władzy. Więźniowie nie byli równi i każdy chciał być jak najwyżej w hierarchii. Nie zawsze gwarantowało to przeżycie, bo zginąć można było w każdej chwili z powodu kaprysu nadzorcy lub SSmana, ale czyniło je bardziej prawdopodobnym. Nikt kto przeżył obóz nie wychodził z tego bogatszy duchowo. To była raczej walka o zachowanie śladów człowieczeństwa. Na każdego więźnia, który pomagał innym trafiał się taki, który zachowywał się jak bandyta.

Stanisław Grzesiuk ze swoją mandoliną

Pomimo tych wszystkich przerażających opisów w Pięć lat kacetu obecny jest też humor i optymizm. Kibicowałem autorowi gdy wymigiwał się z różnych kłopotów (w które niekiedy wpadał przez swoją niefrasobliwość i porywczy charakter), uśmiechałem się czytając jak robił w konia gestapowców i nadzorców. Nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach pozostawał tym samym warszawskim cwaniakiem, który czerpie z życia pełnymi garściami, takim jakie jest. W obozie zorganizował nawet zespół muzyczny, który podnosił na duchu pozostałych więźniów i dawał namiastkę normalnego życia. Pozytywne myślenie pozwoliło przeżyć Grzesiukowi piekło obozu i podzielić się swoimi przeżyciami, z czego i ja się bardzo cieszę.


Źródła zdjęć:



wtorek, 4 października 2016

Boso, ale w ostrogach - Stanisław Grzesiuk

Nie masz cwaniaka nad Warszawiaka.

Dzisiaj mija 72. rocznica klęski Powstania Warszawskiego. To był symboliczny koniec przedwojennej Warszawy. Podczas całej II Wojny Światowej zginęło ponad 700 tys. warszawian, w tym bardzo liczna mniejszość żydowska. Przy okazji oblężenia Warszawy, likwidacji getta oraz Powstania Warszawskiego zniszczone zostało ponad 80% zabudowy. Miasto podniosło się z ruin, ale nigdy już nie było takie same. Zmiana nie zawsze musi być zła, ale ta została naznaczona traumą i poczuciem straty.

Tym bardziej warto docenić takich ludzi jak Stanisław Grzesiuk, który pozornie nie zrobił nic wielkiego. Ot, po prostu opisał przygody ze swojej młodości spędzonej w przedwojennej Warszawie. Dodatkowo nie są to relacje z eleganckich salonów, pięknych ulic i parków, a w większości z brudnych zakątków i pijackich mordowni Czerniakowa. Bohaterami nie jest elita, ale prości ludzie, nierzadko także będący na bakier z prawem. Nie zmienia to jednak faktu, że oni wszyscy żyli w tym mieście. Mieli zasady, którymi się kierowali i zwyczaje, których przestrzegali. Byli częścią Warszawy. Nawet najgorsze dzielnice, gdzie stały najbardziej obskurne budynki, były zamieszkane i pełne życia. W sytuacji gdy po wojnie zostały same gruzy, a wielu mieszkańców zginęło, Boso, ale w ostrogach pozwoliło nieco zabliźnić rany i pomóc w zachowaniu ducha Warszawy dla następnych pokoleń.


Gdybym miał porównać Boso, ale w ostrogach do innej książki, na myśl przychodzą mi Przygody Tomka Sawyera Marka Twain'a. W obydwu książkach występują wątki autobiograficzne (u Grzesiuka można mówić właściwie o autobiografii w sensie ścisłym), w obydwu bohaterami są chłopaki, którzy szukają "draki" i okazji do zabawy. Zarówno Tomek Sawyer jak i Stanisław Grzesiuk posiadali mocny charakter i nie dawali sobie w kaszę dmuchać. Niezbyt lubili słuchać opiekunów i przełożonych. Zakazy prędzej były dla nich po to, aby je łamać, niż żeby ich przestrzegać. Jednocześnie kierowali się tak uniwersalnymi zasadami jak: honor, przyzwoitość, chęć pomocy słabszym. Zdecydowanie lubię czytać książki z takimi bohaterami, chociaż sam w życiu wolę raczej trzymać się obowiązujących zasad.

Poza wątkiem typowo przygodowym Boso, ale w ostrogach pokazuje także pewne problemy z jakimi borykało się wielu ludzi w przedwojennej Polsce. Koszmarne warunki lokalowe (nie stanowiło rzadkości, że 10 osób stłoczonych było w mieszkaniu na 15 metrach kwadratowych), niskie płace, a przede wszystkim brak perspektyw na wyrwanie się z biedy i beznadziei. Człowiek, który pochodzi z biednej dzielnicy, potrzebował naprawdę wiele samozaparcia, aby cokolwiek osiągnąć. Niewiele się zresztą chyba w tej kwestii dzisiaj zmieniło, co nie oznacza, że jest to niemożliwe. Jedyne co czasem przeszkadza, to momentami zbyt nachalna reklama komunizmu i krytyka czasów sanacyjnych. Kto jest największym wyzyskiwaczem? Oczywiście kapitalista. Kto jest obłudnikiem? Ksiądz. Kto odpowiada za biedę robotników? Oczywiście przedwojenne elity. Stanisław Grzesiuk był zadeklarowanym komunistą, co jednak można mu wybaczyć biorąc pod uwagę biedę w jakiej się wychował, doświadczenia wojenne i czasy w jakiej książka została wydana (1962 r.).

Boso, ale w ostrogach to ciekawa książka przygodowa w realiach przedwojennej Warszawy. Pozycja obowiązkowa dla mieszkańców Warszawy i słoików chcących zrozumieć warszawskiego cwaniaka :)