środa, 24 sierpnia 2016

Rosyjska Apokalipsa. Metro 2033 - Dmitrij Głuchowski

Obiecałem napisać jeszcze parę słów odnośnie Metro 2033. Wspomniałem w poprzednim wpisie o tym, że lektura tej książki lekko mnie rozczarowała. Według mnie powieść jest raczej przeciętna, akcja słabo poprowadzona i nie jest to literacki majstersztyk. Czy wobec tego żałuję, że ją przeczytałem? W żadnym wypadku. Narzekania zostawię sobie na koniec, a najpierw o tym, co mi się podobało, co mnie zainspirowało, ewentualnie zmusiło do przemyśleń.

1) Autor Metro 2033 - Dimitrij Głuchowskij jest zaprzeczeniem typowego Rosjanina.

Nie chodzi oczywiście o brak znajomości języków obcych przez Rosjan. W serii Autostopem na Kołymę student z Polski przemierza autostopem całą Rosję, poznając przy okazji mieszkających tam ludzi. Publikowane na youtubie filmiki dają nam pewien obraz typowego Rosjanina. Pomijając jakieś patologie typu pijacy albo cwaniacy, których nie brakuje także i u nas, Rosjanie są gościnnymi, chętnymi do bezinteresownej pomocy ludźmi, którzy przy tym potrafią się dobrze bawić. Wszystko jest cacy dopóki rozmowa nie zejdzie na tematy historyczne lub polityczne. Tutaj bowiem wykazują zaskakującą podatność na propagandę ładowaną im do głów w szkołach, pracy, a zwłaszcza w państwowej telewizji. Katyń? To robota Niemców. Atak na Polskę we wrześniu 1939? Nie było. Podporządkowanie Polski ZSRR? Wyzwalanie od faszyzmu. Podobnie ma się sprawa z postrzeganiem rosyjskich realiów, czy oceny ZSRR. Zwłaszcza Związek Radziecki to według większości Rosjan chwalebna karta w dziejach. Kraj silny (przede wszystkim), który rozdawał karty na świecie, z którym każdy się liczył. Ludzie chcieliby, aby te czasy wróciły. Skoro w kraju panuje bieda, duże rozwarstwienie społeczne, korupcja, naruszanie praw obywatelskich, to przykryjmy to wszystko poczuciem, że Rosja jest silna. Rosja jest też oczywiście zawsze po "dobrej" stronie. Jeżeli atakuje, zbroi się, prześladuje to tylko dlatego, że to wstrętne USA/NATO/Imperialiści chcą zaszkodzić Matce Rosji.

Dmitrij Głuchowski prezentuje trochę inne podejście. Z tego co o nim przeczytałem, krytykuje on aktualną sytuację w Rosji. Poza tym, że jest pisarzem, jest również dziennikarzem. Postuluje pełną demokratyzację kraju, krytykuje Putina i naruszanie przez niego praw obywatelskich. Potrafi również krytycznie spojrzeć na historię Rosji. Ilu jest takich Rosjan? Wystarczy sobie przypomnieć jakie było masowe poparcie przy zajmowaniu Krymu, czy prowadzeniu działań wojennych na Ukrainie. Jedna, wielka, ogłupiona masa. W wywiadzie dla Gazety Wyborczej (http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,152121,17796859,Dmitrij_Gluchowski__Najwiecej_krzywdy_Rosjanom_wyrzadzili.html) Głuchowski powiedział między innymi:

- Uważam się za patriotę, natomiast jestem w stanie odróżnić coś, co jest umiłowaniem ojczyzny, od tego, co nazywam szalonym nacjonalizmem. To, co działo się w XX wieku, było dla nas destrukcyjne - zarówno dla pojedynczych ludzi, ich dusz, jak i dla kraju, narodu, czegoś ponadczasowego. Dla mnie bycie patriotą oznacza życzenie sobie, by nasi przywódcy wreszcie przestali popełniać te same, kurew***e błędy co ich poprzednicy w przeszłości! Nie mam zamiaru żyć w kraju kanibali, w kraju, w którym panuje wielki głód. Nie życzę sobie, by w moim kraju moja rodzina doświadczała kiedykolwiek takich represji politycznych jak poprzednie pokolenia Rosjan. To jest nasz kraj, ojczyzna! Nie chcę, żeby władza nas niszczyła.

Czy zdajesz sobie sprawę, że najwięcej krzywdy Rosjanom wyrządzili Rosjanie? Że to nasi przywódcy byli dla nas zawsze najokrutniejsi? To oni zmieniali naszych przodków w mięso armatnie na frontach Europy, to oni doprowadzili do tego, że ludzie umierali z głodu i wyczerpania. To oni pchali naszych dziadków do walki, a gdy ci zostali pojmani przez Niemców, zapominali o nich. Przypominali sobie dopiero, kiedy wyswobodzeni z niemieckich obozów pracy jeńcy wracali do ojczyzny. I wiesz co robiła nasza władza?! Zamykała tych biednych ludzi w naszych obozach! Na wszelki wypadek! 40 milionów ludzi zginęło na froncie, w łagrach i więzieniach, umierali też z powodu głodu i chorób, których nasi lekarze nie nadążali leczyć. Dla mnie patriotyzm oznacza poszanowanie naszego życia, to respektowanie praw zwykłych obywateli naszego kraju! Chcę żyć w kraju, w którym mogę się czuć normalnie! Ja nie mówię źle o Rosji, mówię źle o ludziach, którzy rządzą naszą ojczyzną, którzy są decyzyjni, mówię źle o ludziach, którzy zamiast prowadzić nas ku przyszłości, ciągną w przeszłość.

Oczywiście Głuchowski nie jest głupi i nie naraża się na tyle, żeby narobić sobie problemów (mieszka w swoim kraju), ale w książkach potrafił przekazać parę swoich przemyśleń.  W Metro 2033 jako winni atomowej zagłady zostali przedstawieni ludzie ogółem, a nie zachodni imperialiści. Stacja WOGN symbolicznie prezentuje jak powinien wyglądać kraj demokratyczny, gdzie ludzie dbają o dobro wspólne, przy jednoczesnym poszanowaniu ich wolności. Faszyzm i komunizm w podziemiach ciemnego metra prezentuje się w całej okazałości, jako zbrodnicza i brutalna ideologia, której nie można ukryć pod płaszczykiem propagandy. Do tego groteskowo wyglądają wojny pomiędzy poszczególnymi stacjami metra w sytuacji, gdy ludzie stłoczeni są jak szczury pod ziemią, a w każdej chwili mogą ich pozabijać mutanty. W sumie mutanty są niepotrzebne, bo prędzej pozabijają się sami.

2) Głuchowski pokazuje jak zarobić i się nie narobić :)

Podobno w klimacie Metro 2033 są publikowane także inne książki, niepisane przez samego Głuchowskiego. Tworzą one razem z oryginalną trylogią Głuchowskiego (Metro 2033, Metro 2034 i Metro 2035) tzw. Uniwersum Metro 2033. Wystarczy trzymać się pewnych ustalonych przez Głuchowskiego reguł dotyczących tego uniwersum i jeżeli masz talent pisarski, twoja książka może zostać wydana z błogosławieństwem autora. Tak powstała między innymi książka Otchłań napisana przez Polaka - Roberta Szmita, której akcja dzieje się we Wrocławiu. Korzyść dla autora takiej książki, który z pomocą znanego twórcy może się wybić oraz dla Głuchowskiego, bo odpowiedni procent zysków idzie do jego kieszeni. To niewątpliwie pokazuje, że nie sztuka pracować ciężko i dużo, ale sztuka pracować mądrze. Stwórz coś co będzie potem samo na siebie zarabiać.

3) Można poznać rozkład moskiewskiego metra.

Po lekturze Metro 2033 znam rozkład stacji metra nie gorzej niż tego warszawskiego. Będąc w Moskwie nie powinienem się zgubić.


 4) Pokazuje, że człowiek jest w stanie przetrwać wszędzie i wszystko.

Może niespecjalnie odkrywcze, ale mimo wszystko budujące.

A dlaczego sama książka mogłaby być lepsza? Cóż, moja kochana żona bardzo udanie przedstawiła sposób myślenia autora przy pisaniu Metro 2033. Wyglądał on mniej więcej tak:

Hmm... No co niby będą jedli w tym metrze? No, pieczarki rosną na gównie, no ludzie srają.. Mhm tak, tak. Ale kurwa pieczarki to trochę mało. No szczury, szczury żyją w metrze. No, ale cholera. Szczury, pieczarki, no mało, mało. Dobra, to z jakiejś stacji podpitolili świnie i kury. Tak, z bazaru podpitolili świnie i kury. Git! Mają świnie, kury szczury i jeszcze pieczarki. Zajebiście. No, ale ja kurwa lubię herbatę...będą robić herbatę z grzybów! Luz wszystko, zajebiście. Drewno? A, kurwa drewno. Trzeba na czymś to upiec...Hmm.. Już wiem! To będą stalkerzy, którzy będą wychodzili i przynosili jakieś przedmioty. Zajebisty jestem! No, ale cholera, jak będą wychodzili, a tam jest promieniowanie? Luz, w nocy nie będzie tak strasznie!:P No, ale co oni będą tam robili? Przecież coś muszą. Hmm... WYŚCIGI SZCZURÓW! TAK! TO JEST TO! A tak poza tym? A te stacje? Już wiem! Będą prowadzić wojny. Tu będa faszyści, tu będzie Che Guevara, a tu będą komuniści. Ale jak to, komuniści? Nie no to muszą być na linii czerwonej, przecież komuniści są czerwoni. Będą chodzić tunelami, będzie w nich ciemno. No, ale tam powinno coś być. A chuj! Niech się boją nie wiadomo czego...



Książka sprawia wrażenie wielu luźnych przemyśleń, rozwiązań dotyczących budowy świata i akcji, które zostały tylko luźno posklejane ze sobą. Brakuje jakiejś klamry spinającej to w całość. Może czasami warto było odpuścić pewne wątki, które i tak były zrobione po łebkach, a skupić się bardziej na dopracowaniu akcji i bohaterów. Zwłaszcza główny bohater Artem jest dość płaską postacią, bez wyraźnego charakteru i celu w życiu. Za tydzień zapomnę kim on był i po co w ogóle wylazł ze swojej rodzinnej stacji. Akcja polega głównie na łażeniu od stacji do stacji, jak w grze komputerowej. Być może Metro 2033 powinno być nawet scenariuszem do gry (coś mi świta, że chyba nawet powstała), wtedy powyższe wady nie raziłyby po oczach, ba można by je nawet zamienić w zalety.


niedziela, 21 sierpnia 2016

II spotkanie "Czytaj i pij" - relacja


 

W ciepły, piątkowy wieczór odbyło się kolejne spotkanie naszego klubu dyskusyjnego. Czworo uczestników to już stali bywalcy, a miłą niespodzianką była wizyta dwóch gości z Warszawy. Miejsce było to samo co poprzednio, czyli Blues Brothers. Być może następnym razem spotkamy się gdzie indziej. Ostatnio w Lublinie otworzono całkiem sporo nowych lokali, do których warto wpaść. Możemy też pomyśleć o spotkaniu w jakimś bardziej nietypowym miejscu. Czekam na wasze sugestie.

Na potrzeby spotkania przeczytaliśmy książkę Metro 2033 Dimitrija Głuchowskiego, która opisuje zmagania ludzi walczących o przetrwanie po wojnie atomowej w moskiewskim metrze. Postapokalipsa raczej nie wzbudziła naszego wielkiego entuzjazmu. Książka nie sprostała naszym oczekiwaniom, pomimo dość wysokich ocen na różnych serwisach książkowych. Zgodnie uznaliśmy, że akcja w Metro 2033 mogłaby być poprowadzona lepiej, bohaterom (zwłaszcza głównemu) przydałoby się nieco głębi, a świat powinien zostać bardziej przemyślany. Już po przeczytaniu książki dowiedziałem się, że książka była debiutem literackim Głuchowskiego, czym można wytłumaczyć ewentualne niedociągnięcia. Szkoda, że z powodu obowiązków w dyskusji nie mógł wziąć udziału Mariusz, który zaproponował przeczytanie Metro 2033. Rozmawiałem z nim dzień później i miał bardzo ciekawe spostrzeżenia, stawiające tę pozycję w lepszym świetle.

Pomimo powyższych uwag Metro 2033 zasługuje na uwagę ze względu na podejmowaną tematykę. Całkiem niedawno jeden z amerykańskich generałów ujawnił, że Rosja ćwiczyła warianty ataku atomowego na Warszawę. Wyczuwalne jest napięcie pomiędzy państwami NATO a Rosją spowodowane konfliktem na Ukrainie. Od jakiegoś czasu nasilają się różne prowokacje i demonstracje sił. Do tego wszystkiego dochodzi niestabilna sytuacja w innych rejonach świata oraz starania poszczególnych krajów, aby zdobyć silną pozycję na arenie międzynarodowej. Biorąc pod uwagę, że Putin sprawia wrażenie człowieka zdolnego do wszystkiego, nietrudno sobie wyobrazić, że książka pisana w 2005 r. jako science fiction, może stać się szybko powieścią opartą na faktach.

Więcej o Metrze 2033 napiszę w oddzielnym wpisie w ciągu paru dni.

Po zakończeniu dyskusji przyszedł czas na wybór książki na następne spotkanie. Padły 3 propozycje:

1) Szatańskie wersety - Salman Rushdie,
bardzo głośna powieść inspirowana biografią Mahometa, której wydanie wywołało gniew w świecie muzułmańskim, a autor musiał obawiać się o własne życie,
2)

Głosowanie tym razem nie wyłoniło zwycięzcy, gdyż każda z powyższych książek otrzymała po 2 głosy. Wobec takiego wyniku, decydujący głos należał do mnie. Ponieważ już w głosowaniu po I spotkaniu On wrócił było wysoko i kilka osób chciało ją przeczytać, właśnie tę książkę przeczytamy na następne spotkanie.


Gdyby komuś nie chciało się czytać, albo miałby problemy ze znalezieniem egzemplarza książki, zawsze może obejrzeć film nakręcony na jej podstawie: http://www.filmweb.pl/film/Er+ist+wieder+da-2015-751708/descs 

Po zakończeniu dyskusyjnej części spotkania, jak zwykle nastąpiła część rozrywkowo-integracyjna. Wypiliśmy oczywiście parę toastów, aby kolejne spotkanie było jeszcze lepsze :)

Przy partyjce Dixit przydaje się bujna wyobraźnia i odrobina taktyki.


poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Pan Lodowego Ogrodu - Jarosław Grzędowicz

Pan Lodowego Ogrodu był u mnie na liście "chcę przeczytać" od dłuższego czasu. Cały czas jednak znajdowałem wymówki, aby nie sięgnąć po tę książkę; bo jest to seria kilkutomowa, a miałem ochotę na coś krótszego, bo jest to fantastyka, a niekoniecznie przepadam za czymś oderwanym od rzeczywistości, bo miała zaskakująco wysokie oceny, a niekoniecznie musi to oznaczać, że jest dobra. Polska fantastyka wydaje mi się zbyt często przewartościowywana. Czasem bardziej można określić ją mianem "swojskiej" niż dobrej. Tak jakby już za samą tematykę, nawiązania do polskich legend, historii i realiów czytelnicy przyznawali laury. Nazwisk, ani tytułów nie podam, nie chodzi natomiast o serię W. autorstwa A.S., której jeszcze nie miałem okazji przeczytać. Ostatecznie jednak wraz z nadejściem pierwszych upałów lodowy ogród w tytule wydał mi się zachęcający. Skoro Polacy tego lata masowo pojechali nad Bałtyk, to ja podobnie sięgnąłem po polską fantastykę.

W Panie Lodowego Ogrodu autor nie traci dziesiątek stron na opisywanie "o co kaman". Szybkie pakowanie, pożegnanie i wypad na obcą planetę z misją ratunkową. Pierwszym bohaterem jest Vuko Drakkainen, pół Fin, pół Polak, pół Chorwat i pół być może jeszcze ktoś. Połączenie niezwykle interesujące i ubogacające bohatera. Zresztą sami spróbujcie wyobrazić sobie np. połączenie zimnego jak lód Jane Ahonena, profesjonalnego Roberta Lewandowskiego i wybuchowego Mario Mandzukicia :) Vuko jest zwiadowcą, który ma polecieć na planetę Midgaard, sprowadzić stamtąd kilku naukowców, z którymi utracono kontakt i narobić przy tym jak najmniej bałaganu. Midgaard zamieszkują bowiem istoty bardzo podobne do ludzi, posiadające własną kulturę, których rozwój zatrzymał się mniej więcej na naszym średniowieczu. Jakby tego było mało występują tam elementy magiczne, których nie da się pojąć racjonalnie i istoty posiadające moc zmieniania rzeczywistości. Planeta jest traktowana jak swego rodzaju rezerwat i człowiek ma nie ingerować w tamtejsze wydarzenia. Technologia na Ziemi rozwinęła się za to istotnie i na szczęście Vuko nie jedzie na straceńczą misję. Wprawdzie nie dostaje w wyposażeniu spluwy, żeby nie zaburzać równowagi na Midgaard, ale mieczyk, który ma do dyspozycji przetnie wszystko i stanowi skuteczną broń. Przede wszystkim jednak Vuko ma wbudowanego w ciało Cyfrala - pasożytniczy organizm, który podwyższa wszystkie skille (siła, inteligencja, zręczność itp) i czyni z użytkownika prawdziwego herosa. Nie mówiąc już o tym, że pełni też funkcję Google Translatora, dzięki czemu Vuko nie musiał godzinami ślęczeć nad książkami wkuwając słówka z języka kosmitów. Nie powiem, na początku nie podobało mi się, że główny bohater gra w tę w grę na kodach. Na szczęście potem autor wybrnął całkiem ciekawie z tego "trybu superhero".

Jak często bywa w takich historiach misja ratunkowa nie chce iść z płatka, a miejscowa flora i fauna nie wita bohatera transparentami wyrażającymi miłość do bliźniego. Vuko musi wyruszyć w poszukiwania naukowców i zrobić to tak, aby samemu nie musieć być ratowanym. Odwiedzając nowe miejsca, poznając ludzi zamieszkujących Midgaard powoli odkrywa, że ten świat ma tajemnice, których zrozumienie będzie istotne dla wypełnienia misji.   

Pan Lodowego Ogrodu posiada także drugiego głównego bohatera, którego poznajemy w pierwszym tomie. Jest nim Terkej Tendżaruk, mieszkaniec Midgaard i to nie byle jaki, bo następca tronu Imperium Amitraju. Jego opowieść to z kolei dużo ciekawych poglądów na to, czym jest naród, kim powinien być dobry władca, jaki powinien być dobry ustrój. W pewnym momencie przychodzi mu się jednak zmierzyć z innym wyzwaniem i to nie takim do jakiego był przygotowywany.

Raz mamy rozdział opowiedziany z perspektywy Vuko, a raz z perspektywy Terkeja. Oba wątki nie mają jak dotąd (po II tomach) punktów stycznych, domyślam się jednak, że obaj bohaterowie w końcu się spotkają, a historia zazębi się. Dobrze mi się czytało zarówno opowieść Vuko, jak i Terkeja. Ponieważ cykl ma parę tomów, wiadomo, że czasami jeden wątek jest ciekawszy niż drugi, ale w dłuższym dystansie oba trzymają poziom.

Nie ma oczywiście dobrej książki bez porządnych czarnych charakterów. W wątku Vuko jest nim... Nie będę zdradzał jak się nazywa, żeby nie psuć Wam zabawy, ale określenie go słowami "ty chory pojebie" jest jak najbardziej na miejscu. Wróg Terkeja jest z kolei jak dotychczas nie do końca sprecyzowany. Wspomniałem o fanatyzmie religijnym, ale czy sama idea może być określona mianem czarnego charakteru? Złe czyny są ostatecznie dziełem człowieka. Ideologia ma oczywiście przywódców, ale oni są zawsze gdzieś tam wysoko, a zło wyrządzają często najbliżsi sąsiedzi, którym co rano mówiłeś dzień dobry. Historia jest pełna takich przykładów i z takim nieokreślonym póki co czarnym charakterem mamy do czynienia w wątku Terkeja. 

Pan Lodowego Ogrodu wciągnął mnie na tyle, że po przeczytaniu I tomu wziąłem się od razu za II i gdyby nie to, że na najbliższym Czytaj i pij będziemy rozmawiać o Metro 2033, zacząłbym również tom III. Myślę, że nie ma co oceniać całej historii po przeczytaniu połowy. Przykładowo niektóre rzeczy, które nie pasowały mi w I tomie, okazały się całkiem interesujące po przeczytaniu II tomu. Na pewno napiszę moje wrażenia po przeczytaniu wszystkich czterech tomów, ale póki co muszę stwierdzić, że warto było zacząć tę historię.  
 


piątek, 29 lipca 2016

Ekonomia dobra i zła - Tomáš Sedláček

Na początku był Epos o Gilgameszu. Powstał w XIV wieku p.n.e. i opisywał poszukiwanie tajemnicy nieśmiertelności przez legendarnego Gilgamesza, władcę sumeryjskiego miasta Uruk. Gilgamesz chciał zbudować wielki mur wokół miasta, dlatego bezustannie zmuszał mieszkańców do pracy. Rodzina, przyjaciele, odpoczynek, to wszystko stanowiło dla niego stratę czasu, który można było przeznaczyć na realizację celu. Bogowie odpowiedzieli na skargi mieszkańców i zesłali na Ziemię Enkidu - dzikiego, niecywilizowanego potwora, który miał zabić Gilgamesza.

Potem był Stary Testament. Wszyscy znamy opowieść o Adamie i Ewie, którzy zostali wygnani z Raju, o Abrahamie kupującym od jednego ze szczepów Kanaanu grób dla swojej zony Sary albo o Józefie, który radzi faraonowi jak przetrwać 7 lat nieszczęść po 7 latach dobrobytu. Wreszcie Bóg dał Żydom X przykazań, których przestrzeganie miało zagwarantować zbawienie.

Bardzo ważny był rozwój greckiej filozofii, coś co podłożyło fundament pod rozwój człowieka. To nic, że poszczególne szkoły często zaprzeczały same sobie. Stoicy ze swoim sumiennym wykonywaniem obowiązków, wiarą w cnotę, a z drugiej strony hedoniści ze swoim uwielbieniem przyjemności i pochwałą egoizmu.

Chrześcijaństwo bardzo często odwołuje się z kolei do przypowieści z Nowego Testamentu. Wdowi grosz, oddzielenie ziarna od plewów, płacenie podatków Cezarowi oraz przez Mateusza na rzecz świątyni. Chyba po raz pierwszy w historii biedni nie zasługiwali na potępienie, a mogli dostąpić zbawienia. Zbawienie ma zostać osiągnięte poprzez miłowanie innych jak siebie samego.

Bajka o pszczołach napisana przez Bernarda Mandeville'a to historia o ulu, z którego usunięte zostały wszelkie ludzkie wady, a wszystkie pszczoły zaczęły postępować prawie i uczciwie. Mandeville to prekusrsor teorii o "niewidzialnej ręce rynku" i przełożeniu indywidualnych wad ludzkich, takich jak egoizm, na publiczne dobro. Bajka o pszczołach na pewno zagości jeszcze na tym blogu :)
Wreszcie docieramy do filozofów nowożytnych: A. Smith, I. Kant, J. Locke, B. Mandeville, F. Nietsche. Różnie postrzegali człowieka. Jedni jako z natury dobrego, który realizuje się przez współdziałanie z innymi ludźmi, do złego z natury, który troszczy się tylko o siebie i swoje potrzeby. 

Nie bez powodu opisałem powyższe historie, epoki i filozofów. Tomáš Sedláček w Ekonomii dobra i zła prowadzi czytelnika od początku ludzkości i stara dotrzeć się do tego czym istotnie jest ekonomia. Pokazuje, że ekonomia to tak naprawdę nauka stricte o człowieku i jego działaniach, a te postrzega się jako dobre lub złe. Gdy przedsiębiorca buduje nowe zakłady, wprowadza na rynek innowacyjne produkty, które cieszą się powodzeniem, to jest postrzegany jako dobry. Z kolei gdy podnosi ceny swoich towarów, zwalnia ludzi, aby optymalizować koszty, jest postrzegany jako zły. Oczywiście punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i część ludzi może te same zachowania postrzegać zupełnie inaczej.

Ekonomia dobra i zła odnosi się również do etyki przy okazji relacji społecznych. Czy wyżej powinno się cenić dobro ogółu, czy dobro jednostki? Czy egoistyczne zachowania każdego człowieka mogą przynieść korzyść wszystkim, czy może władza powinna hamować ludzkie żądze i sprawiedliwie rozdzielać dochód? Tak naprawdę spór o te kwestie trwa do dzisiaj. Jakkolwiek są przykłady krajów, które są bogate w jednym i w drugim modelu, to zawsze jednak na końcu najistotniejsza będzie kwestia, czy jest to dobre i złe.

Przykładowy wykres ekonomiczny


Skoro ekonomia to w dużej mierze ocenianie poszczególnych zachowań jako dobrych i złych, to tym bardziej ciężko zrozumieć jedną rzecz. Jakim kurwa cudem dzisiaj ta dziedzina została sprowadzona praktycznie wyłącznie do liczb, wykresów i nierealistycznych modeli? Wydaje mi się (i w dużej mierze podobnie pisze Tomáš Sedláček w swojej książce), że matematyka, chociaż przydatna, pozostanie jednak tylko metodą, a nie wytłumaczeniem wszystkich problemów. Liczby i działania są tak naprawdę tylko wytworem ludzkiego umysłu i poza nim nie istnieją. Nie można więc ludzkich zachowań opisać matematyką.

Ekonomia dobra i zła porusza przy okazji parę innych ciekawych wątków, jak np. postrzeganie świata przez różne kultury, idea postępu, wzrostu gospodarczego, czy cykli koniunkturalnych. Całość dobrze się czyta, temat jest przedstawiony bardzo przystępnie. Czasami może autor za bardzo zagłębia się w filozoficzne rozważania, ale na końcu każdego rozdziału są główne wnioski, więc łatwo można się odnaleźć. Nie podoba mi się również w Ekonomii dobra i zła cytowanie Marxa (na śmietnik historii z nim) i J.M. Keynesa, którego poglądów kompletnie nie podzielam, a pojawiają się dosyć często. Rozumiem jednak, że Sedláček chciał przedstawić różne punkty widzenia, dlatego mogę to wybaczyć :)


Źródła zdjęć:

1. lubimyczytac.pl
2.czeluścia internetu
3. wojciechbialek.blox.pl
 





niedziela, 24 lipca 2016

22.07.2016 - Pierwsze spotkanie "Czytaj i pij!"

Po opublikowaniu wpisu z propozycją stworzenia klubu dyskusyjnego o książkach w Lublinie, który ma się opierać na dość towarzyskich zasadach (http://zakatek-arrasa.blogspot.com/2016/06/klub-ksiazkowy-czytaj-i-pij.html), otrzymałem dużo pozytywnego odzewu. Wiele osób było zainteresowanych uczestnictwem lub chociaż doceniło, że coś fajnego się dzieje w Lublinie. Trzeba było kuć żelazo póki gorące, dlatego wyznaczyłem termin pierwszego spotkania na 22 lipca (za komuny wszystkie inwestycje otwierano właśnie w tym dniu). Wóz albo przewóz. Pomysł, który nie jest realizowany, szybko zostanie zapomniany. Chciałem pokazać, że możemy to zrobić :) Pomimo, że mamy teraz okres wakacyjny i wiele osób wygrzewa się gdzieś na plaży w tropikach, kilka osób znalazło czas, aby wpaść :)


Zaczęliśmy o 19 w Między Słowami, ale towarzystwo dość wolno się schodziło. Aby umilić sobie oczekiwanie zaczęliśmy grać w Scrabble. Po jakimś czasie przenieśliśmy się do Blues Brothers na ul. Kościuszki i tam już w komplecie rozpoczęliśmy dyskusję na temat Mistrza i Małgorzaty. Nie ma co ukrywać, że po paru wypitych wcześniej piwach nikt nie krępował się wypowiadać ;) Dość zgodnie doszliśmy do wniosku, że Mistrz i Małgorzata zajebista książka i przeczytanie jej nie było stratą czasu. Po omówieniu kilku tematów pobocznych (np. istnienie Boga, socrealizm, szalone akcje świty Wolanda) zakończyłem dyskusję i zarządziłem głosowanie nad następną książką, o której będziemy gadać na następnym spotkaniu.

Tutaj spokojnej dyskusji już nie było, bo oczywiście nie mogło jej być :) Każdy miał swoją propozycję i chciał ją przeforsować. Padło pięć propozycji:

1. Metro 2033 - Dmitrij Glukhovsky;
2. On wrócił - Timur Vermes;
3. Hyperion - Dan Simmons;
4. Boso, ale w ostrogach - Stanisław Grzesiuk;
5. Coś jeszcze, ale już nie pamiętam.

Do wyboru odpowiednio: postapokalipsa w moskiewskim metrze, satyra na współczesne Niemcy oczami Hitlera, która obudził się w naszych czasach, wielowątkowe science-fiction ze współczesnym przesłaniem oraz opowieść warszawskiego cwaniaczka o przedwojennej Pradze. Do wyboru do koloru. W demokratycznym głosowaniu zwyciężyło Metro 2033 (chociaż On wrócił też miało wielu zwolenników) i to o tej książce pogadamy sobie na kolejnym spotkaniu pod koniec sierpnia. 

Zachęcam wszystkich do lektury i do zobaczenia wkrótce :)



środa, 6 lipca 2016

Gra o tron. Czy warto sięgnąć po książkę?



Ostatnio obejrzałem ostatni odcinek 6 serii Gry o tron. Zdecydowanie nie zawiodłem się na nim. Było sporo zwrotów akcji, zabito wiele postaci i przy okazji zakończono parę wątków. Końcówka to cliffhanger, który ostrzy nam apetyty na kolejny sezon. Twórcy serialu serwują nam kawał dobrej rozrywki, szkoda, że na kontynuację musimy czekać kolejny rok.

Nie byłoby tak dobrego serialu, gdyby nie George R.R. Martin, który jest autorem Sagi Pieśni, Lodu i Ognia (czytaj Gry o tron). Obecnie składa się ona z 8 książek: Gra o tron, Starcie królów, Nawałnica mieczy (2 tomy), Uczta dla wron (2 tomy) i Taniec ze smokami (2 tomy). Może w oczekiwaniu na kolejny sezon, warto sięgnąć po historię opowiedzianą na papierze?

Odnosząc się do tytułowego pytania, nie można sięgnąć do argumentu, że "poznasz dalszą część historii". Niestety Martin przez parę lat opierdalał się kompletnie i nie skończył jeszcze kolejnego tomu, który ma mieć tytuł Wichry zimy. Nie zrozumcie mnie źle. Nie siedział na dupie, tylko pomagał przy produkcji serialu, uczęszczał na różne spotkania, generalnie monetyzował swoje największe dzieło.  Przez ostatni rok skupił się wreszcie na pisaniu i podobno do końca roku książka ma zostać wydana. Jest już nawet parę dostępnych fragmentów, jeden przetłumaczony, dostępny pod tym linkiem: http://westeros.pl/rozdzial-z-wichrow-zimy-theon-wersja-pl/ Ciekawie brzmią zapewnienia autora, że opowieść pójdzie trochę inaczej niż w serialu. To sprawi, że będzie można jeszcze bardziej cieszyć się przyjemnością z lektury, gdyż nie będziemy wiedzieli co się wydarzy.

Generalnie ciężko w przypadku Gry o tron prowadzić dyskusję, czy lepszy jest serial, czy książka. Jakoś nigdy nie słyszę takich pytań w przypadku teatralnych adaptacji dramatów Szekspira. Sztuka spisana na papierze to jedno, a wystawienie na scenie to drugie. Zmienia się scenografia, bohaterowie, ten sam pozostaje zazwyczaj finał i przesłanie. Z dobrej książki może powstać chujowa adaptacja (jak np. Diuna Franka Herberta) i odwrotnie. Z marnej książki może powstać całkiem interesujący film (tutaj niestety nie potrafię sobie przypomnieć na szybko jakiegoś konkretnego tytułu, niech będzie, że Dziennik Bridget Jones). Na szczęście w przypadku Gry o tron zarówno serial, jak i książka stoją na najwyższym poziomie. To rozrywka przez duże R.

O serialu można przeczytać w wielu miejscach, pewnie wielu dyskutowało o najnowszych odcinkach. Nie będę pisał tutaj więcej o serialu, bo praktycznie wszystko zostało już powiedziane. Jest sporo memów jak i poważnych dyskusji. Co natomiast z książką? Dlaczego wg. mnie także warto się z nią zapoznać? Pominę argumenty w stylu "rozbudowany świat", "dbałość o szczegóły", czy "ciekawa historia". Mam po prostu kilka luźnych przemyśleń.

1) Narracja z punktu widzenia różnych bohaterów.

Pozwala to nam na spojrzenie na wydarzenia z różnej perspektywy. Możemy zobaczyć co kieruje poszczególnymi bohaterami, jak postrzegają świat i inne postacie. Szybko okaże się, że podział na złych Lannisterów i dobrych Starków nie ma racji bytu. W serialu oczywiście też mamy sceny skupiające się na konkretnych osobach, ale narracja jest raczej obiektywna.

2) Głębsze postacie.

Konsekwencja punktu 1. Jest po prostu więcej miejsca, aby nadać postaciom głębi. Autora nie ogranicza czas odcinka, ani budżet. W książce Jamie Lannister (zwłaszcza on), Jon Snow, czy Stannis są jak dla mnie bardziej ciekawymi i złożonymi postaciami. Także Brienne z Tarthu sporo zyskuje. Za to tak samo nudny jest wątek Sama (a szkoda, bo sama postać jest ciekawa). Nie jest to jednak regułą, bo np. Olenna i Margery Tyrell albo Sansa Stark ciekawsze są dla mnie w serialu.

3) Więcej bohaterów.

Victarion Greyjoy, Mokra Czupryna, Lady Stonehearth, pewien Targaryen, kilku bękartów króla Roberta i jakieś dziesiątki innych. Nie ma ich w serialu, a w książkach pojawiają się. Może nie wszystkie odgrywają wiodącą rolę, ale na pewno sprawiają, że świat jest bardziej rozbudowany.

4) Starcza na dłużej.

Przeczytanie kilku książek, każda po kilkaset stron, zajmuje trochę czasu. Mi to zajęło 2 miesiące, mimo, że czytałem codziennie po kilka godzin. Lektura wciąga i można spędzić miło czas. W sam raz, aby doczekać się kolejnego sezonu w serialu.

niedziela, 26 czerwca 2016

Zróbmy dyskusyjny klub książkowy w Lublinie. Czytaj i pij!

W końcu musiało do tego dojść. Pewnego dnia pomyślałem po prostu "Zróbmy to!". Przeczytałem w internecie artykuł Kingi Burger (polecam jej blog http://literackie-dywagacje.blogspot.co.uk/), która po przeprowadzce do Anglii chciała znaleźć nowych znajomych. Wpadła wtedy na pomysł założenia klubu książkowego, gromadzącego ludzi chcących ciekawie spędzić czas.

Osobiście jestem w trochę innej sytuacji. Mieszkam w rodzinnym mieście, mam kilku znajomych i pewnie nie miałbym problemu z wypełnieniem sobie czasu wolnego. Nie zakładam też klubu, aby zachęcić Polaków do czytania;p Po prostu fajnie będzie zgromadzić w jednym miejscu trochę ludzi, ciekawie podyskutować i przy okazji napić się czegoś. Dlatego nasz klub będzie się nazywał "Czytaj i pij!".

Główne założenia "Czytaj i pij!" są następujące:

0) Każdy jest mile widziany. Nieważne ile masz lat, co robisz, czy znasz mnie osobiście, czy czytasz coś regularnie, czy raz na ruski rok.
1) Raz w miesiącu spotykamy się, aby omówić książkę, którą wybraliśmy miesiąc wcześniej.
2) Książka może być dowolna. Każdy może zgłosić swoją propozycję i krótko zachęcić innych do jej wyboru. Wygrywa ta, która zbierze największą ilość głosów.
3) Spotkania będą w miarę możliwości w jednym miejscu w Lublinie (jakiś pub albo kawiarnia), nie wykluczam dyskusji gdzieś w plenerze, albo w miejscu pasującym do aktualnie omawianej książki.
4) Kupujemy jedzenie, picie i debatujemy ;)
5) Obgadujemy tematy, które porusza dana książka, pozwalamy każdemu wyrazić swoją opinię, kłócimy się, a na koniec niekoniecznie musimy osiągnąć porozumienie.
6) Wybieramy książkę na następne spotkanie.

Wszystko to będzie na luzie i bez zbędnych formalności. Nie wyklucza to oczywiście ciekawej dyskusji i możliwości poszerzenia horyzontów. Często tak niewiele w życiu zależy od nas. Tutaj możemy zbudować coś nowego, coś fajnego i tylko od nas będzie zależało jak to będzie wyglądało. Rozbijmy tę rutynę, która wielu z nas dopada. Jeżeli czytasz, to spotkasz ludzi, z którymi znajdziesz wspólny temat. Chcesz zacząć coś czytać? To jest idealna okazja.

Proponuję spotkać się pierwszy raz w piątek, 22 lipca. Piszcie w komentarzach swoje propozycje książki, o której będziemy rozmawiać. Na początek proponuję coś w miarę krótkiego i łatwo przyswajalnego. Warto też, aby książka była stosunkowo łatwo dostępna. Jeżeli nie będzie żadnych propozycji do wtorku, to sam postaram się wybrać coś na początek. Mam nadzieję, że będzie z Waszej strony pozytywny odzew :) Udostępniajcie ten wpis i profil FB bloga Zakątek Arrasa wszystkim, którzy mogą być zainteresowani https://www.facebook.com/ZakatekArrasa/

Pozdrawiam,

Arras